Wystarczy nieco uaktualnić „Słowo o Stalinie” Władysława Broniewskiego, czego dopuściłem się w poprzednim wpisie, by zauważyć, jak bardzo dzisiejsze peany na cześć selekcjonera przypominają socrealistyczne wiersze.
Po historycznym awansie reprezentacji Polski do finałów Euro 2008 w kraju zapanowała zrozumiała euforia. Mniej zrozumiałe jest jednak uwielbienie dla Leo Beenhakkera, który z trudem przeprowadził naszych piłkarzy przez eliminacyjne piekiełko. Wystarczy nieco uaktualnić „Słowo o Stalinie” Władysława Broniewskiego, czego dopuściłem się w poprzednim wpisie, by zauważyć, jak bardzo dzisiejsze peany na cześć selekcjonera przypominają socrealistyczne wiersze.
Z dnia na dzień Beenhakker stał się zbawcą polskiego futbolu, choć gra naszych orłów w meczu ze słabiutką Belgią wołała o pomstę do nieba. Niepewna obrona, czarna dziura w pomocy i wybijanie piłek na aferę… Plus skuteczny do bólu Ebi Smolarek, który zapewnił nam awans.
Kiedy w eliminacjach Mundialu w Korei i Japonii drużyna kierowana przez Jerzego Engela gromiła Ukrainę i Norwegię, grała nieporównywalnie pewniej i efektowniej. Dość wspomnieć, że jako pierwsi w Europie zapewniliśmy sobie awans na mistrzostwa. Podobnie przebiegały eliminacje do kolejnego Mundialu w Niemczech. Pod wodzą Pawła Janasa zajęliśmy wprawdzie w grupie drugie miejsce z jednym punktem straty do Anglii, ale za to trzecią w tabeli Austrię wyprzedziliśmy aż o dziewięć (!) punktów. Bilans bramek 27:9 mówi sam za siebie.
Dlaczego więc trener Leo uchodzi dziś za geniusza, który usunął w cień już nie tylko Engela i Janasa, ale też Górskiego i Piechniczka? Ano dlatego, że za jego kadencji po raz pierwszy w historii awansowaliśmy do finałów Mistrzostw Europy. Jako naród piłkarskich fetyszystów po prostu musieliśmy oszaleć po tym sukcesie. Z biegiem lat awans na Euro stał się dla nas bowiem takim samym fetyszem, jak powtórzenie zwycięskiego remisu na Wembley z 1973 r.
Tyle że ten awans był czymś oczywistym od początku eliminacji. Przypomnijmy sobie komentarze po losowaniu: „Jeśli nie awansujemy z tak słabej grupy, to będzie katastrofa!”. Selekcjonerowi udało się pokonać Belgię i Portugalię i za to mu chwała. Udało mu się jednak także przegrać z Finlandią i Armenią, co łatwe nie jest. Wymęczony awans cieszy oczywiście tak samo, jak awans w cuglach, nie jest to jednak powód, by traktować Beenhakkera jak słońce narodów. Niech facet poprowadzi nas do trzeciego miejsca na Mundialu, albo chociaż do medalu na Euro 2008, to pogadamy.
Z dnia na dzień Beenhakker stał się zbawcą polskiego futbolu, choć gra naszych orłów w meczu ze słabiutką Belgią wołała o pomstę do nieba. Niepewna obrona, czarna dziura w pomocy i wybijanie piłek na aferę… Plus skuteczny do bólu Ebi Smolarek, który zapewnił nam awans.
Kiedy w eliminacjach Mundialu w Korei i Japonii drużyna kierowana przez Jerzego Engela gromiła Ukrainę i Norwegię, grała nieporównywalnie pewniej i efektowniej. Dość wspomnieć, że jako pierwsi w Europie zapewniliśmy sobie awans na mistrzostwa. Podobnie przebiegały eliminacje do kolejnego Mundialu w Niemczech. Pod wodzą Pawła Janasa zajęliśmy wprawdzie w grupie drugie miejsce z jednym punktem straty do Anglii, ale za to trzecią w tabeli Austrię wyprzedziliśmy aż o dziewięć (!) punktów. Bilans bramek 27:9 mówi sam za siebie.
Dlaczego więc trener Leo uchodzi dziś za geniusza, który usunął w cień już nie tylko Engela i Janasa, ale też Górskiego i Piechniczka? Ano dlatego, że za jego kadencji po raz pierwszy w historii awansowaliśmy do finałów Mistrzostw Europy. Jako naród piłkarskich fetyszystów po prostu musieliśmy oszaleć po tym sukcesie. Z biegiem lat awans na Euro stał się dla nas bowiem takim samym fetyszem, jak powtórzenie zwycięskiego remisu na Wembley z 1973 r.
Tyle że ten awans był czymś oczywistym od początku eliminacji. Przypomnijmy sobie komentarze po losowaniu: „Jeśli nie awansujemy z tak słabej grupy, to będzie katastrofa!”. Selekcjonerowi udało się pokonać Belgię i Portugalię i za to mu chwała. Udało mu się jednak także przegrać z Finlandią i Armenią, co łatwe nie jest. Wymęczony awans cieszy oczywiście tak samo, jak awans w cuglach, nie jest to jednak powód, by traktować Beenhakkera jak słońce narodów. Niech facet poprowadzi nas do trzeciego miejsca na Mundialu, albo chociaż do medalu na Euro 2008, to pogadamy.