Jeśli Włosi przejmą od nas organizację Euro 2012, będziemy mistrzami kontynentu.
Nie od dziś wiadomo, że Włosi to cwaniacy. Zanim UEFA zdążyła skrytykować stan naszych przygotowań do Euro 2012, oni już wiedzieli, co się święci. W wywiadzie dla jednej ze stacji radiowych prezydent Lega Calcio Antonio Matarrese stwierdził bez ogródek: – Polska i Ukraina są potwornie zacofane. Potrzebują jeszcze dużo czasu na budowę nowych stadionów i całej infrastruktury, dlatego wątpię, by na czas zdążyli z przygotowaniami. […] Jeżeli podejmiemy współpracę z innym krajem, być może będziemy w stanie przejąć Euro 2012.
Wziąwszy pod uwagę dyplomatyczny talent Włochów, należy podejrzewać, że ten „inny kraj” to Watykan albo San Marino. W ten sposób potomkowie Dantego ubezpieczają się na wypadek zarzutów, że sami chcą skonsumować tort, którym niewątpliwie jest organizacja mistrzostw.
W Polsce raport UEFA i podchody Włochów wywołały prawdziwą panikę. PO i PiS wzajemnie oskarżają się o opieszałość, PZPN interweniuje u Michela Platiniego, a zwykli obywatele gryzą paznokcie i co pięć minut biegają do toalety. Zupełnie bez sensu, bo utrata praw do Euro może nam tylko wyjść na dobre.
Piłkarskie Mistrzostwa Europy to impreza przewracająca do góry nogami spokojne życie gospodarzy. Cały świat śledzi ich postępy w przygotowaniach. Media i reklamodawcy nieustannie łażą za piłkarzami i trenerem, kusząc ich intratnymi kontraktami. Kto jak kto, ale reprezentanci Polski na pewno nie radzą sobie z takimi wyzwaniami. Pamiętają państwo mundial w Korei i Japonii? Nasi chłopcy zamiast trenować przez rok kręcili spoty reklamowe i kłócili się o kasę. Nic dziwnego, że na turnieju wypadli jak ogórki z beczki. A przecież rola gospodarzy Euro narazi ich na nieporównywalnie więcej pokus. Nawet wyrozumiały zazwyczaj Leo Beenhakker stwierdził niedawno, że polskich piłkarzy zabijają miliony, które stają im przed oczami.
Na czym polega siła polskiej drużyny? Na tym, że składa się ona z graczy niedocenianych w klubach. Kiedy Ebi Smolarek strzelał gola za golem w Borussi Dortmund, w reprezentacji grał słabo. Kiedy jednak zaczął mieć kłopoty w Niemczech, natychmiast rozstrzelał się w ekipie narodowej. Podobnie było z Olisadebe, Frankowskim i Krzynówkiem. Żeby świetnie grać, polski piłkarz musi mieć coś do udowodnienia. Musi być zapomniany, wyśmiewany i skazywany na porażkę. Nigdy i pod żadnym pozorem nie może czuć się gwiazdą mediów.
Dlatego żeby osiągnąć coś na Euro 2012, trzeba organizację imprezy oddać Włochom. Nasi piłkarze staną się wówczas tak żądni odwetu, że najpierw w spokoju przygotują się do futbolowego zmartwychwstania, a później w każdym meczu będą gryźć trawę. Może nie będziemy mieli okazji śledzić tych zmagań na żywo, ale za to nareszcie zostaniemy mistrzami kontynentu. A autostrady, hotele i lotniska i tak u nas powstaną, bo przecież na czele rządu stoi Donald Tusk. On też ma Polakom coś do udowodnienia.
Wziąwszy pod uwagę dyplomatyczny talent Włochów, należy podejrzewać, że ten „inny kraj” to Watykan albo San Marino. W ten sposób potomkowie Dantego ubezpieczają się na wypadek zarzutów, że sami chcą skonsumować tort, którym niewątpliwie jest organizacja mistrzostw.
W Polsce raport UEFA i podchody Włochów wywołały prawdziwą panikę. PO i PiS wzajemnie oskarżają się o opieszałość, PZPN interweniuje u Michela Platiniego, a zwykli obywatele gryzą paznokcie i co pięć minut biegają do toalety. Zupełnie bez sensu, bo utrata praw do Euro może nam tylko wyjść na dobre.
Piłkarskie Mistrzostwa Europy to impreza przewracająca do góry nogami spokojne życie gospodarzy. Cały świat śledzi ich postępy w przygotowaniach. Media i reklamodawcy nieustannie łażą za piłkarzami i trenerem, kusząc ich intratnymi kontraktami. Kto jak kto, ale reprezentanci Polski na pewno nie radzą sobie z takimi wyzwaniami. Pamiętają państwo mundial w Korei i Japonii? Nasi chłopcy zamiast trenować przez rok kręcili spoty reklamowe i kłócili się o kasę. Nic dziwnego, że na turnieju wypadli jak ogórki z beczki. A przecież rola gospodarzy Euro narazi ich na nieporównywalnie więcej pokus. Nawet wyrozumiały zazwyczaj Leo Beenhakker stwierdził niedawno, że polskich piłkarzy zabijają miliony, które stają im przed oczami.
Na czym polega siła polskiej drużyny? Na tym, że składa się ona z graczy niedocenianych w klubach. Kiedy Ebi Smolarek strzelał gola za golem w Borussi Dortmund, w reprezentacji grał słabo. Kiedy jednak zaczął mieć kłopoty w Niemczech, natychmiast rozstrzelał się w ekipie narodowej. Podobnie było z Olisadebe, Frankowskim i Krzynówkiem. Żeby świetnie grać, polski piłkarz musi mieć coś do udowodnienia. Musi być zapomniany, wyśmiewany i skazywany na porażkę. Nigdy i pod żadnym pozorem nie może czuć się gwiazdą mediów.
Dlatego żeby osiągnąć coś na Euro 2012, trzeba organizację imprezy oddać Włochom. Nasi piłkarze staną się wówczas tak żądni odwetu, że najpierw w spokoju przygotują się do futbolowego zmartwychwstania, a później w każdym meczu będą gryźć trawę. Może nie będziemy mieli okazji śledzić tych zmagań na żywo, ale za to nareszcie zostaniemy mistrzami kontynentu. A autostrady, hotele i lotniska i tak u nas powstaną, bo przecież na czele rządu stoi Donald Tusk. On też ma Polakom coś do udowodnienia.