Czy chcielibyście, aby wasze dzieci słuchały na lekcjach o tym, że najfajniej jest mieć dwóch tatusiów albo dwie mamusie?
Występ Ewy Sowińskiej w „Kropce nad i” potwierdził to, o czym pisałem wieki temu. Rzeczniczka praw dziecka nie jest wilkiem, a teletubiś Tinky Winky to nie Czerwony Kapturek. Scenariusz bajki napisali dziennikarze, dla których przeinaczenie czyichś słów to bułka z masłem. Zawsze musi być jakaś łysa kobyła do ujeżdżania. Jak nie Rydzyk, to Kaczyński. Jak nie Kaczyński, to drugi Kaczyński. Jak nie drugi Kaczyński, to Sowińska.
W programie Moniki Olejnik rzeczniczka praw dziecka odsłoniła swoją prawdziwą twarz. Jest to twarz osoby rozsądnej i tolerancyjnej. Jak dla mnie, nawet zbyt tolerancyjnej, zwłaszcza w sprawie praw gejów. Otóż dementując pogłoski na swój temat, Sowińska stwierdziła, że nigdy nie myślała o wprowadzeniu zakazu pracy dla gejów w szkołach. Po tych słowach moja wiara w rozsądek pani rzecznik została wystawiona na ciężką próbę.
Jak powszechnie wiadomo, geje tym różnią się od osób cierpiących na skłonności homoseksualne, że nie traktują swych zaburzeń jako wstydliwej przypadłości. O ile normalny mężczyzna, który choruje na homoseksualizm, stara się walczyć z nałogiem, poddaje się terapii, a przede wszystkim zachowuje swoją bolesną tajemnicę dla wąskiego kręgu osób (dorośli członkowie rodziny, spowiednik, wspólnota terapeutyczna lub religijna), o tyle gej jest dumny z własnej „orientacji” i epatuje nią innych.
Gejostwo to nie tylko praktyka homoseksualna, uprawiana w miejscach odosobnionych. To również głęboko wynaturzona wizja świata i rodziny. Czy chcielibyście, aby wasze dzieci słuchały na lekcjach o tym, że najfajniej jest mieć dwóch tatusiów albo dwie mamusie? Teza, że geje czy lesbijki byliby znakomitymi rodzicami z uwagi na wrodzoną empatię i tolerancję, jest przecież jedną z podstaw tęczowej propagandy, która równocześnie oskarża tradycyjne rodziny o eskalację przemocy. Czy wszystko byłoby cacy, gdyby gej-wychowawca wmawiał uczniom, że ich tożsamość seksualna to kwestia otwarta, a następnie zabierał ich na kilkudniową wycieczkę do Paryża?
Wiem, wiem. Brzmi to jak monolog milicjanta z „Misia”: „A gdyby tu było nagle przedszkole w przyszłości i wasz synek mały tędy przechodził w przyszłości, którego jeszcze nie macie, więc nie mówcie, że siedzi z tyłu!”. Tyle że ta przyszłość powoli staje się teraźniejszością, przynajmniej na Zachodzie. Dlatego – pozostając w poetyce filmu Stanisława Barei – ośmielę się wyrazić niepoprawny politycznie pogląd: „Parówkowym skrytożercom mówimy stanowcze NIE!”. Oczywiście tym, którzy zamierzają uczyć nasze dzieci, bo w innych miejscach pracy gejostwo jest raczej niegroźne. O literaturze czy obróbce skrawaniem z gejami rozmawia się całkiem przyjemnie. A na bardziej fundamentalne dyskusje i tak nie ma szans, bo zaraz wchodzi szef i grozi obcięciem premii.
W programie Moniki Olejnik rzeczniczka praw dziecka odsłoniła swoją prawdziwą twarz. Jest to twarz osoby rozsądnej i tolerancyjnej. Jak dla mnie, nawet zbyt tolerancyjnej, zwłaszcza w sprawie praw gejów. Otóż dementując pogłoski na swój temat, Sowińska stwierdziła, że nigdy nie myślała o wprowadzeniu zakazu pracy dla gejów w szkołach. Po tych słowach moja wiara w rozsądek pani rzecznik została wystawiona na ciężką próbę.
Jak powszechnie wiadomo, geje tym różnią się od osób cierpiących na skłonności homoseksualne, że nie traktują swych zaburzeń jako wstydliwej przypadłości. O ile normalny mężczyzna, który choruje na homoseksualizm, stara się walczyć z nałogiem, poddaje się terapii, a przede wszystkim zachowuje swoją bolesną tajemnicę dla wąskiego kręgu osób (dorośli członkowie rodziny, spowiednik, wspólnota terapeutyczna lub religijna), o tyle gej jest dumny z własnej „orientacji” i epatuje nią innych.
Gejostwo to nie tylko praktyka homoseksualna, uprawiana w miejscach odosobnionych. To również głęboko wynaturzona wizja świata i rodziny. Czy chcielibyście, aby wasze dzieci słuchały na lekcjach o tym, że najfajniej jest mieć dwóch tatusiów albo dwie mamusie? Teza, że geje czy lesbijki byliby znakomitymi rodzicami z uwagi na wrodzoną empatię i tolerancję, jest przecież jedną z podstaw tęczowej propagandy, która równocześnie oskarża tradycyjne rodziny o eskalację przemocy. Czy wszystko byłoby cacy, gdyby gej-wychowawca wmawiał uczniom, że ich tożsamość seksualna to kwestia otwarta, a następnie zabierał ich na kilkudniową wycieczkę do Paryża?
Wiem, wiem. Brzmi to jak monolog milicjanta z „Misia”: „A gdyby tu było nagle przedszkole w przyszłości i wasz synek mały tędy przechodził w przyszłości, którego jeszcze nie macie, więc nie mówcie, że siedzi z tyłu!”. Tyle że ta przyszłość powoli staje się teraźniejszością, przynajmniej na Zachodzie. Dlatego – pozostając w poetyce filmu Stanisława Barei – ośmielę się wyrazić niepoprawny politycznie pogląd: „Parówkowym skrytożercom mówimy stanowcze NIE!”. Oczywiście tym, którzy zamierzają uczyć nasze dzieci, bo w innych miejscach pracy gejostwo jest raczej niegroźne. O literaturze czy obróbce skrawaniem z gejami rozmawia się całkiem przyjemnie. A na bardziej fundamentalne dyskusje i tak nie ma szans, bo zaraz wchodzi szef i grozi obcięciem premii.