Można się zastanawiać, czy jest różnica między awanturą wywołaną przez emisariuszy UE na terytorium niepodległych Czech a np. pijackim rajdem wózkami golfowymi po trawniku zagranicznego hotelu. Chyba tylko taka, że w pierwszym przypadku obraża się ludzi, a w drugim niszczy mienie.
Portal internetowy Fronda.pl opublikował polskie tłumaczenie dyskusji, którą Vaclav Klaus przeprowadził 5. grudnia w Pradze z oficjelami Unii Europejskiej. Najciekawszy fragment dotyczy, oczywiście, ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego.
Daniel Cohn-Bendit: – Pana pogląd na to mnie nie interesuje, chcę wiedzieć, co pan zrobi, aby zatwierdził go czeski sejm i senat. Będzie pan respektował demokratyczną wolę przedstawicieli narodu? Będzie pan musiał to podpisać. Co więcej, chcę, aby pan mi wyjaśnił, jaki jest poziom pana przyjaźni z panem Declanem Ganley’em z Irlandii. Jak może pan się spotykać z człowiekiem, co do którego nie jest jasne, kto go opłaca? Będąc na swoim stanowisku, nie może się pan z nim spotykać. […]
Vaclav Klaus: – Muszę powiedzieć, że tym tonem nikt jeszcze ze mną tutaj nie mówił przez 6 lat mojej prezydentury. Nie jest pan tutaj na paryskich barykadach. Sądziłem, że taki styl komunikacji wobec nas skończył się 19 lat temu. Widzę, że się myliłem. Ja bym sobie nie pozwolił pytać pana, z czego jest finansowana działalność Zielonych. Jeśli zależy panu na racjonalnej dyskusji przez te pół godziny, które mamy na negocjacje, proszę panie przewodniczący oddać słowo dalszym osobom.
Hans-Gert Pötering: – Nie, my mamy dosyć czasu. Mój kolega będzie kontynuował, ponieważ każdy z członków będzie pytał pana o co tylko chce. [do Cohn-Bendita] Proszę kontynuować.
Vaclav Klaus: – To niewiarygodne, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.
Trzeba przyznać, że prezydent Czech do końca debaty zachował zimną krew. Zamiast wyrzucić impertynentów za drzwi, próbował im wytłumaczyć, że wartościami europejskimi są wolność, demokracja i poszanowanie dla obywateli państw członkowskich UE. Niestety, rozmówcy zdawali się nie pojmować jego klarownego wywodu.
Można się zastanawiać, czy jest różnica między awanturą wywołaną przez emisariuszy UE na terytorium niepodległych Czech a np. pijackim rajdem wózkami golfowymi po trawniku zagranicznego hotelu. Chyba tylko taka, że w pierwszym przypadku obraża się ludzi, a w drugim niszczy mienie.
Od czasu konfliktu w Gruzji Vaclav Klaus nie jest bohaterem mojej bajki. Jednak nie trzeba za kimś przepadać, by przyznać mu rację w sprawach tak elementarnych, jak zasady cywilizowanego porozumiewania się. Jeśli Cohn-Bendit i Pötering zechcą kiedyś w podobnym tonie instruować prezydenta Polski, mam nadzieję, że ten okaże się człowiekiem mniej cierpliwym niż jego czeski kolega. I wskaże impertynentom drzwi. Być może taki incydent jest potrzebny, by europejscy oficjele nauczyli się dobrych manier.
Daniel Cohn-Bendit: – Pana pogląd na to mnie nie interesuje, chcę wiedzieć, co pan zrobi, aby zatwierdził go czeski sejm i senat. Będzie pan respektował demokratyczną wolę przedstawicieli narodu? Będzie pan musiał to podpisać. Co więcej, chcę, aby pan mi wyjaśnił, jaki jest poziom pana przyjaźni z panem Declanem Ganley’em z Irlandii. Jak może pan się spotykać z człowiekiem, co do którego nie jest jasne, kto go opłaca? Będąc na swoim stanowisku, nie może się pan z nim spotykać. […]
Vaclav Klaus: – Muszę powiedzieć, że tym tonem nikt jeszcze ze mną tutaj nie mówił przez 6 lat mojej prezydentury. Nie jest pan tutaj na paryskich barykadach. Sądziłem, że taki styl komunikacji wobec nas skończył się 19 lat temu. Widzę, że się myliłem. Ja bym sobie nie pozwolił pytać pana, z czego jest finansowana działalność Zielonych. Jeśli zależy panu na racjonalnej dyskusji przez te pół godziny, które mamy na negocjacje, proszę panie przewodniczący oddać słowo dalszym osobom.
Hans-Gert Pötering: – Nie, my mamy dosyć czasu. Mój kolega będzie kontynuował, ponieważ każdy z członków będzie pytał pana o co tylko chce. [do Cohn-Bendita] Proszę kontynuować.
Vaclav Klaus: – To niewiarygodne, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.
Trzeba przyznać, że prezydent Czech do końca debaty zachował zimną krew. Zamiast wyrzucić impertynentów za drzwi, próbował im wytłumaczyć, że wartościami europejskimi są wolność, demokracja i poszanowanie dla obywateli państw członkowskich UE. Niestety, rozmówcy zdawali się nie pojmować jego klarownego wywodu.
Można się zastanawiać, czy jest różnica między awanturą wywołaną przez emisariuszy UE na terytorium niepodległych Czech a np. pijackim rajdem wózkami golfowymi po trawniku zagranicznego hotelu. Chyba tylko taka, że w pierwszym przypadku obraża się ludzi, a w drugim niszczy mienie.
Od czasu konfliktu w Gruzji Vaclav Klaus nie jest bohaterem mojej bajki. Jednak nie trzeba za kimś przepadać, by przyznać mu rację w sprawach tak elementarnych, jak zasady cywilizowanego porozumiewania się. Jeśli Cohn-Bendit i Pötering zechcą kiedyś w podobnym tonie instruować prezydenta Polski, mam nadzieję, że ten okaże się człowiekiem mniej cierpliwym niż jego czeski kolega. I wskaże impertynentom drzwi. Być może taki incydent jest potrzebny, by europejscy oficjele nauczyli się dobrych manier.