Bokser występujący dotąd w literaturze jako jej bohater ma szansę stać się nową siłą polskiej felietonistyki.
Już w sobotę na ringu w Łodzi „walka wszech czasów” między Andrzejem Gołotą a Tomaszem Adamkiem. Pierwszy jest emerytowanym gwiazdorem wagi ciężkiej, byłym pretendentem do tytułu mistrza świata. Drugi niedawno zwiększył masę ciała, żeby zrobić karierę w królewskiej kategorii wagowej. Nie wiadomo, kto wygra na pięści, ale zwycięzcą toczącego się od kilku tygodni pojedynku na słowa bez wątpienia jest Gołota. Oto kilka próbek jego twórczości:
– Czuje się pan mocny?
– Na pewno cięższy.
– Kto będzie miał więcej kibiców, pan czy Adamek?
– Nie wiem, to jest przecież mistrz świata. W dodatku góral. Wiesz, co się będzie działo, jak tam przyjadą górale z ciupagami? Będzie niebezpiecznie.
[o przegranej walce z Rayem Austinem]
– Kicha niemożliwa wyszła z tej ostatniej walki. Starość nie radość. W co ja się wpieprzyłem, że walczyłem z tym gościem? Chiny mnie załatwiły. Przed Chinami byłem tak szybki, tak silny. Przyjechałem tam i myślałem, że chińszczyzna jest dobra, a straciłem 15 funtów w kilka dni przez to ich żarcie.
– Jest taka ciekawa sytuacja, że pana trener Colonna trenował kiedyś Adamka, zaś jego trener Andrzej Gmitruk ćwiczył z panem wiele lat temu.
– Eeee, dziś każdy wie o każdym wszystko. A Andrzej Gmitruk i tak wie wszystko lepiej. Podobno oglądał do trzeciej rano moje walki. Do trzeciej! A to przecież krótkie walki były.
[o treningach przed walką z Adamkiem]
– Jazda na rowerze strasznie pomogła mi zbić wagę, mimo że jem na każdej przełęczy obiad, a każda co 300 metrów w górę.
[o możliwości walki z Albertem Sosnowskim]
– No nie! Ja tu myślę, jak Kliczków zlać dwóch, a ty mi tu z Albertem wyjeżdżasz? Najpierw mi tu Adamka włożyli, a teraz to... Straszne żarty sobie ze mnie stroisz. No tak, ale ja na twoim miejscu też bym tak robił z facetem, który nic nie wygrał.
Przy pewnym siebie, ale mrukliwym Adamku Gołota prezentuje się jak król estrady. Przypomina granego przez Roberta De Niro w filmie „Raging bull” legendarnego boksera Jake’a La Mottę, który na stare lata otworzył własną knajpę i zabawiał gości dowcipnymi monologami. Bon moty Gołoty są wyjątkowo zabawne. Spokojnie mogłyby posłużyć jako wzór dla felietonistów próbujących łączyć intelektualną buńczuczność z autoironią.
O tym, że coś jest na rzeczy, świadczy opisany w prasie przypadek Jerzego Pilcha. W poniedziałkowy ranek znany felietonista zajął pozycję strategiczną w parku w Wiśle, gdzie około południa niby przypadkiem natknął się na członków obozu Gołoty. Zaproszony przez reporterów do hotelu Start w celu udzielenia wywiadu, rozsiadł się na kanapie obok boksera i zaczął prawić mu komplementy. Kiedy dziennikarz wyjaśnił Gołocie, kim jest Pilch, ten szepnął skonsternowany: – Czy on naprawdę wierzy, że ja jeszcze mogę zdobyć tytuł mistrza świata?
Mistrza świata w boksie niekoniecznie, ale mistrza ciętej riposty – kto wie? Skoro Pilch postanowił zawczasu zneutralizować konkurenta, mydląc mu oczy pochwałami, to znaczy, że bokser występujący dotąd w literaturze jako jej bohater ma szansę stać się nową siłą polskiej felietonistyki. I to siłą w sensie dosłownym, mierzoną w newtonach, a nie w złotówkach składających się na honorarium czy mejlach od czytelników. Pilch, Rybiński czy Skiba potrafią wiele, ale który z dzisiejszych felietonistów jest w stanie jednym ciosem posłać przeciwnika na deski?
– Czuje się pan mocny?
– Na pewno cięższy.
– Kto będzie miał więcej kibiców, pan czy Adamek?
– Nie wiem, to jest przecież mistrz świata. W dodatku góral. Wiesz, co się będzie działo, jak tam przyjadą górale z ciupagami? Będzie niebezpiecznie.
[o przegranej walce z Rayem Austinem]
– Kicha niemożliwa wyszła z tej ostatniej walki. Starość nie radość. W co ja się wpieprzyłem, że walczyłem z tym gościem? Chiny mnie załatwiły. Przed Chinami byłem tak szybki, tak silny. Przyjechałem tam i myślałem, że chińszczyzna jest dobra, a straciłem 15 funtów w kilka dni przez to ich żarcie.
– Jest taka ciekawa sytuacja, że pana trener Colonna trenował kiedyś Adamka, zaś jego trener Andrzej Gmitruk ćwiczył z panem wiele lat temu.
– Eeee, dziś każdy wie o każdym wszystko. A Andrzej Gmitruk i tak wie wszystko lepiej. Podobno oglądał do trzeciej rano moje walki. Do trzeciej! A to przecież krótkie walki były.
[o treningach przed walką z Adamkiem]
– Jazda na rowerze strasznie pomogła mi zbić wagę, mimo że jem na każdej przełęczy obiad, a każda co 300 metrów w górę.
[o możliwości walki z Albertem Sosnowskim]
– No nie! Ja tu myślę, jak Kliczków zlać dwóch, a ty mi tu z Albertem wyjeżdżasz? Najpierw mi tu Adamka włożyli, a teraz to... Straszne żarty sobie ze mnie stroisz. No tak, ale ja na twoim miejscu też bym tak robił z facetem, który nic nie wygrał.
Przy pewnym siebie, ale mrukliwym Adamku Gołota prezentuje się jak król estrady. Przypomina granego przez Roberta De Niro w filmie „Raging bull” legendarnego boksera Jake’a La Mottę, który na stare lata otworzył własną knajpę i zabawiał gości dowcipnymi monologami. Bon moty Gołoty są wyjątkowo zabawne. Spokojnie mogłyby posłużyć jako wzór dla felietonistów próbujących łączyć intelektualną buńczuczność z autoironią.
O tym, że coś jest na rzeczy, świadczy opisany w prasie przypadek Jerzego Pilcha. W poniedziałkowy ranek znany felietonista zajął pozycję strategiczną w parku w Wiśle, gdzie około południa niby przypadkiem natknął się na członków obozu Gołoty. Zaproszony przez reporterów do hotelu Start w celu udzielenia wywiadu, rozsiadł się na kanapie obok boksera i zaczął prawić mu komplementy. Kiedy dziennikarz wyjaśnił Gołocie, kim jest Pilch, ten szepnął skonsternowany: – Czy on naprawdę wierzy, że ja jeszcze mogę zdobyć tytuł mistrza świata?
Mistrza świata w boksie niekoniecznie, ale mistrza ciętej riposty – kto wie? Skoro Pilch postanowił zawczasu zneutralizować konkurenta, mydląc mu oczy pochwałami, to znaczy, że bokser występujący dotąd w literaturze jako jej bohater ma szansę stać się nową siłą polskiej felietonistyki. I to siłą w sensie dosłownym, mierzoną w newtonach, a nie w złotówkach składających się na honorarium czy mejlach od czytelników. Pilch, Rybiński czy Skiba potrafią wiele, ale który z dzisiejszych felietonistów jest w stanie jednym ciosem posłać przeciwnika na deski?