Nie zasłużył. Nie pasuje. Nie nadaje się. Nie ma miejsca. Przepraszamy, zajęte. Zatrzaśnięte na siedem spustów wielkiej polskiej historii, która – ma się rozumieć – skończyła się dawno temu. I już nie wróci.
Tam jest teraz muzeum. Czy godzi się zakłócać spokój naszych śpiących rycerzy? Bohaterów baśni, mitów, archiwalnych kronik? Jeszcze się obudzą i zaczną biegać po Krakowie. I to z kim! Ze współczesnym politykiem, który wprawdzie był nieco staroświecki, ale należał do naszego świata. Zredukowanego do bezmyślnej konsumpcji, ponowoczesnego świata mediów, banków i marketów.
Tego się boimy. Powrotu żywej pamięci narodowej. Bo jeśli prezydent Lech Kaczyński zostanie pochowany na Wawelu, będzie to pomost łączący Polskę dawną i dzisiejszą. Potwierdzenie wspólnoty polskiego losu, który jednoczy żywych i umarłych. Podanie do publicznej wiadomości, że wielkie wydarzenia z udziałem Boga nie odeszły bezpowrotnie w przeszłość, ale dzieją się również tu i teraz. I wymagają od nas zajęcia stanowiska. Przecież nie chcemy znowu śnić o polskich upiorach, chochołach, wieszczach, prorokach. Chcemy żyć w spokoju, robić kariery, zakładać firmy i „mieć auta” (autentyczny argument z komentarza na blogu). I nie słyszeć tego nieznośnego, wampirycznego głosu: „Powstań, Polsko, skrusz kajdany! Dziś twój triumf albo zgon!”.
Oczywiście, większość przeciwników pochówku prezydenta na Wawelu ma mniej podniosłe motywy. Bo – jak napisał ktoś niżej – „bez tego wypadku przegrałby wybory na jesieni i świat by o nim zapomniał, a tak wymyślił brat z księdzem, że go pochowają na Wawelu, gdzie Polscy Królowie...”. Albo z sąsiedniej beczki: „Czy Lech Kaczyński jest takim samym bohaterem narodowym jak Piłsudski? Nie jestem pewien, czy większość społeczeństwa podziela to zdanie”.
Królowie, marszałek, wieszczowie narodowi… Czy Lech Kaczyński jest od nich mniejszy, czy też dorównuje im pod względem zasług dla Polski? Powiem otwarcie: a jakie to ma znaczenie? Jakie znaczenie ma skala politycznych czy kulturalnych osiągnięć wobec znaku opatrzności, którego byliśmy świadkami? Poprzez katastrofę pod Smoleńskiem przemówił do nas sam Bóg. Namaszczając przywódcę Polaków tragiczną śmiercią, tuż obok mogiły polskich oficerów w Katyniu, włączył go w poczet przewodników prowadzących nasz naród przez historię.
Nie wolno też zapominać, że pochowani na Wawelu bohaterowie rządzili w innych epokach, w sytuacji militarnych konfliktów, kiedy łatwiej było dostrzec ich sukcesy i klęski. Prezydentura Lecha Kaczyńskiego była raczej okresem marzeń. Niespełnionych, bo zablokowanych przez ludzi postkomunistyczno-postsolidarnościowego sojuszu. Ale właśnie te podeptane marzenia nadają postaci prezydenta arcypolski rys. Kto wie? Może zginął po to, by idea IV Rzeczypospolitej jednak się urzeczywistniła. Dzięki zaangażowaniu nas wszystkich – wyrwanych z letargu, zobojętnienia, bezsilności.
Zatem do zobaczenia, Panie Prezydencie. Niech Ci bije dzwon Zygmunta. Ale póki żyjemy na tej ziemi, rozbudzaj nasze marzenia, wspieraj nasze wysiłki i błagaj Boga o opiekę nad Polską. Twoi sąsiedzi z wawelskich krypt mają w tym spore doświadczenie. Na pewno się przyłączą.
Tego się boimy. Powrotu żywej pamięci narodowej. Bo jeśli prezydent Lech Kaczyński zostanie pochowany na Wawelu, będzie to pomost łączący Polskę dawną i dzisiejszą. Potwierdzenie wspólnoty polskiego losu, który jednoczy żywych i umarłych. Podanie do publicznej wiadomości, że wielkie wydarzenia z udziałem Boga nie odeszły bezpowrotnie w przeszłość, ale dzieją się również tu i teraz. I wymagają od nas zajęcia stanowiska. Przecież nie chcemy znowu śnić o polskich upiorach, chochołach, wieszczach, prorokach. Chcemy żyć w spokoju, robić kariery, zakładać firmy i „mieć auta” (autentyczny argument z komentarza na blogu). I nie słyszeć tego nieznośnego, wampirycznego głosu: „Powstań, Polsko, skrusz kajdany! Dziś twój triumf albo zgon!”.
Oczywiście, większość przeciwników pochówku prezydenta na Wawelu ma mniej podniosłe motywy. Bo – jak napisał ktoś niżej – „bez tego wypadku przegrałby wybory na jesieni i świat by o nim zapomniał, a tak wymyślił brat z księdzem, że go pochowają na Wawelu, gdzie Polscy Królowie...”. Albo z sąsiedniej beczki: „Czy Lech Kaczyński jest takim samym bohaterem narodowym jak Piłsudski? Nie jestem pewien, czy większość społeczeństwa podziela to zdanie”.
Królowie, marszałek, wieszczowie narodowi… Czy Lech Kaczyński jest od nich mniejszy, czy też dorównuje im pod względem zasług dla Polski? Powiem otwarcie: a jakie to ma znaczenie? Jakie znaczenie ma skala politycznych czy kulturalnych osiągnięć wobec znaku opatrzności, którego byliśmy świadkami? Poprzez katastrofę pod Smoleńskiem przemówił do nas sam Bóg. Namaszczając przywódcę Polaków tragiczną śmiercią, tuż obok mogiły polskich oficerów w Katyniu, włączył go w poczet przewodników prowadzących nasz naród przez historię.
Nie wolno też zapominać, że pochowani na Wawelu bohaterowie rządzili w innych epokach, w sytuacji militarnych konfliktów, kiedy łatwiej było dostrzec ich sukcesy i klęski. Prezydentura Lecha Kaczyńskiego była raczej okresem marzeń. Niespełnionych, bo zablokowanych przez ludzi postkomunistyczno-postsolidarnościowego sojuszu. Ale właśnie te podeptane marzenia nadają postaci prezydenta arcypolski rys. Kto wie? Może zginął po to, by idea IV Rzeczypospolitej jednak się urzeczywistniła. Dzięki zaangażowaniu nas wszystkich – wyrwanych z letargu, zobojętnienia, bezsilności.
Zatem do zobaczenia, Panie Prezydencie. Niech Ci bije dzwon Zygmunta. Ale póki żyjemy na tej ziemi, rozbudzaj nasze marzenia, wspieraj nasze wysiłki i błagaj Boga o opiekę nad Polską. Twoi sąsiedzi z wawelskich krypt mają w tym spore doświadczenie. Na pewno się przyłączą.