Wiemy już na czym polega słynny tzw. francuski paradoks. Od dawna głowią się nad nim dietetycy. Bo jak to jest możliwe, że Francuzi nie stronią od tłustych potraw i gęsich wątróbek, a mimo to są bardziej szczupli niż Amerykanie i Niemcy. Nawet rzadziej chorują na miażdżycę i zawały serca. Dotąd wydawało się, że jedynym wytłumaczeniem tego „paradoksu” może być czerwone wino. Bo Francuzi nie zasiądą do sutej kolacji bez Cabernet Sauvignon. Mniej się mówi o tym, że Francuzi najczęściej w Europie chorują na marskość wątroby.
Nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko. Na łamach pisma „Obesity” po raz kolejny przekonują o tym badania specjalistów z Cornell Food & Brand Lab. Uczeni porównali jak jedzą Paryżanie i mieszkańcy Chicago. Okazało się, że Francuzi są szczuplejsi od Amerykanów, ponieważ kończą jeść, jak tylko nie są głodni. Lubią dobrze zjeść i to tłusto, ale najważniejsze, że wiedzą, kiedy przy stole nadal można siedzieć, ale nie koniecznie trzeba ciągle się czymś opychać. Amerykanie odwrotnie, nadal się objadają, bo po prostu tak lubią. Gdy talerz jest pusty, w restauracji zamawiają kolejną porcję, w domu opróżniają domową lodówkę. Po każdym napoju wypijają kolejny, bo butelka nie może stać pusta. To prawdziwy paradoks, bo o ile kuchnia francuska niewątpliwie pobudza apetyt, to amerykańska pizza i hamburgery może niektóre osoby doprowadzić do anoreksji.
Geny i narodowość nie mają istotniejszego znaczenia. Te same badania wykazały, że Francuzi, którzy nie mogą przestać jeść, są tak samo grubi jak Amerykanie. Zasada zawsze jest taka sama – nie tyle ważne jest co jemy, ale jak dużo. Tłuste potrawy nie szkodzą, jeśli nie jemy ich zbyt dużo. Warzywa i owoce nie uchronią nas przed zawałem serca, gdy do sałatek będziemy objadać się wołowiną i wieprzowiną.
Trzeba przede wszystkim liczyć kalorie. Niestety, innego sposobu nie ma. Gdy jemy zbyt dużo, nie pomoże nam żadna dieta cud. Między bajki włóżmy wszelkie poglądy, że można się najeść do woli, byle tylko nie łączyć węglowodanów i białek. Nie ma diety dobieranej według grupy krwi. Równie dobrze można jeść zgodnie z fazami Księżyca lub kierunkiem wiatrów. Nie ma też większego znaczenia, ile jemy posiłków dziennie – trzy czy pięć albo nawet siedem, bo i takie są zalecenia.
Porównywano, jakie są różnice w przyswajaniu energii w zależności od tego czy jemy więcej podczas jednego posiłku, czy dzielimy tę samą porcję jedzenia na małe przekąski. Nie stwierdzono żadnej istotnej różnicy. Można jeść nawet dziesięć razy dziennie, byle niezbyt dużo. Trzeba tylko pamiętać, że najwięcej jemy, gdy w ciągu dnia podjadamy. Gdy policzono kalorie przekąsek, było ich tak dużo jak podczas lunchu czy kolacji. Czerwone wino ich nie rozpuszcza, bo alkohol sam w sobie ma dużo kalorii. Piwo jeszcze bardziej pobudza apetyt.
Nie ma pór dnia, gdy potrawy są bardziej tuczące. Mitem jest dość powszechne przekonanie, że nie należy jeść wieczorem, bo wtedy najbardziej się tyje. Można jeść nawet w środku nocy, pod warunkiem, że wcześniej poza śniadaniem przez cały dzień nic nie jedliśmy. To nieprawda, że podczas snu przemiana materii jest wolniejsza, dlatego tłuszcz najbardziej odkłada się w nocy. Jest wręcz odwrotnie. W nocy intensywnie pracuje nie tylko mózg, ale również wiele narządów wewnętrznych. Możemy utyć tylko wtedy, gdy za dużo zjemy.
Szczupli Francuzi niewiele jedzą na śniadanie. Najbardziej obfity posiłek spożywają wieczorem, na kolację. Na tym m.in. polega dieta śródziemnomorska. Amerykanie też ją stosują, ale ich posiłek jest obfity o każdej porze dnia, poczynając od zaserwowania na śniadanie jajek na bekonie. Wiele osób otyłych nie zdaje sobie sprawy z tego, że je zbyt dużo i za wszystko obwinia swe geny. To najbardziej niebezpieczne przekonanie. Gdy przestajemy się kontrolować, dochodzi do błędnego koła, które napędza tycie. Najpierw jemy za dużo, bo nam smakuje, później jemy jeszcze więcej, bo większa tusza domaga się większej ilości energii. Próbujemy różnych diet i się przekonujemy, że są nic nie warte. Jeśli nawet udało się nam pozbyć kilku kilogramów, to później znowu tyjemy. A tyjemy, bo w tych dietach nie potrafimy wytrwać jak wcześniej nie byliśmy w stanie mniej jeść, tak jak szczupli Francuzi.
Nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko. Na łamach pisma „Obesity” po raz kolejny przekonują o tym badania specjalistów z Cornell Food & Brand Lab. Uczeni porównali jak jedzą Paryżanie i mieszkańcy Chicago. Okazało się, że Francuzi są szczuplejsi od Amerykanów, ponieważ kończą jeść, jak tylko nie są głodni. Lubią dobrze zjeść i to tłusto, ale najważniejsze, że wiedzą, kiedy przy stole nadal można siedzieć, ale nie koniecznie trzeba ciągle się czymś opychać. Amerykanie odwrotnie, nadal się objadają, bo po prostu tak lubią. Gdy talerz jest pusty, w restauracji zamawiają kolejną porcję, w domu opróżniają domową lodówkę. Po każdym napoju wypijają kolejny, bo butelka nie może stać pusta. To prawdziwy paradoks, bo o ile kuchnia francuska niewątpliwie pobudza apetyt, to amerykańska pizza i hamburgery może niektóre osoby doprowadzić do anoreksji.
Geny i narodowość nie mają istotniejszego znaczenia. Te same badania wykazały, że Francuzi, którzy nie mogą przestać jeść, są tak samo grubi jak Amerykanie. Zasada zawsze jest taka sama – nie tyle ważne jest co jemy, ale jak dużo. Tłuste potrawy nie szkodzą, jeśli nie jemy ich zbyt dużo. Warzywa i owoce nie uchronią nas przed zawałem serca, gdy do sałatek będziemy objadać się wołowiną i wieprzowiną.
Trzeba przede wszystkim liczyć kalorie. Niestety, innego sposobu nie ma. Gdy jemy zbyt dużo, nie pomoże nam żadna dieta cud. Między bajki włóżmy wszelkie poglądy, że można się najeść do woli, byle tylko nie łączyć węglowodanów i białek. Nie ma diety dobieranej według grupy krwi. Równie dobrze można jeść zgodnie z fazami Księżyca lub kierunkiem wiatrów. Nie ma też większego znaczenia, ile jemy posiłków dziennie – trzy czy pięć albo nawet siedem, bo i takie są zalecenia.
Porównywano, jakie są różnice w przyswajaniu energii w zależności od tego czy jemy więcej podczas jednego posiłku, czy dzielimy tę samą porcję jedzenia na małe przekąski. Nie stwierdzono żadnej istotnej różnicy. Można jeść nawet dziesięć razy dziennie, byle niezbyt dużo. Trzeba tylko pamiętać, że najwięcej jemy, gdy w ciągu dnia podjadamy. Gdy policzono kalorie przekąsek, było ich tak dużo jak podczas lunchu czy kolacji. Czerwone wino ich nie rozpuszcza, bo alkohol sam w sobie ma dużo kalorii. Piwo jeszcze bardziej pobudza apetyt.
Nie ma pór dnia, gdy potrawy są bardziej tuczące. Mitem jest dość powszechne przekonanie, że nie należy jeść wieczorem, bo wtedy najbardziej się tyje. Można jeść nawet w środku nocy, pod warunkiem, że wcześniej poza śniadaniem przez cały dzień nic nie jedliśmy. To nieprawda, że podczas snu przemiana materii jest wolniejsza, dlatego tłuszcz najbardziej odkłada się w nocy. Jest wręcz odwrotnie. W nocy intensywnie pracuje nie tylko mózg, ale również wiele narządów wewnętrznych. Możemy utyć tylko wtedy, gdy za dużo zjemy.
Szczupli Francuzi niewiele jedzą na śniadanie. Najbardziej obfity posiłek spożywają wieczorem, na kolację. Na tym m.in. polega dieta śródziemnomorska. Amerykanie też ją stosują, ale ich posiłek jest obfity o każdej porze dnia, poczynając od zaserwowania na śniadanie jajek na bekonie. Wiele osób otyłych nie zdaje sobie sprawy z tego, że je zbyt dużo i za wszystko obwinia swe geny. To najbardziej niebezpieczne przekonanie. Gdy przestajemy się kontrolować, dochodzi do błędnego koła, które napędza tycie. Najpierw jemy za dużo, bo nam smakuje, później jemy jeszcze więcej, bo większa tusza domaga się większej ilości energii. Próbujemy różnych diet i się przekonujemy, że są nic nie warte. Jeśli nawet udało się nam pozbyć kilku kilogramów, to później znowu tyjemy. A tyjemy, bo w tych dietach nie potrafimy wytrwać jak wcześniej nie byliśmy w stanie mniej jeść, tak jak szczupli Francuzi.