Za pierwszym razem jest panika. Dezynfekcja całego domu i niedowierzanie. W XXI wieku??? Kolejne jesienne ataki przyjmujemy już spokojniej. I tylko czasem zadajemy pytanie. Kto tak pozmieniał polskie prawo, że jesteśmy kompletnie bezradni wobec …wszy?
Pojawiają się jesienią. Wraz z czapkami, płaszczami, które przytulają się w szkolnych szatniach i łbami naszych dzieci pochylonymi nad wspólnymi jesiennymi projektami i zabawami. Niektórzy twierdzą, ze są pozostałością obozów i kolonii – z brudnymi materacami, ale to raczej zaklinanie rzeczywistości. Wesz nie żyje w brudnych poduszkach, tylko na głowie ludzkiej. Woli głowę czystą od brudnej – jeśli to kogoś pocieszy.
Nadchodzi ten dzień. Dzieciak się drapie, wszy skaczą i zaczyna się polka. Dosłownie. Wariant pierwszy zakłada odpowiedzialnego rodzica. Jak Magda, matka dwójki przedszkolaków, która wytropiła insekty na głowach dziatwy. Z samego rano wpadła do Pani Dyrektor. Że Jezus – Maria – wszy, w dobie łazika na Marsie. Pani dyrektor wysłuchała i odparła, że dzieci Magdy, wszy Magdy, problem Magdy. Przedszkole nie ma z tym nic do czynienia i żadnego postępowania nie wdroży. Magda napisała maile do rodziców. Uprzedzała. Ostrzegała. Odwszyła. Większość rodziców w przedszkolu puściła mimochodem alert.
Wariant drugi zakłada sytuację ze szkoły Ewy. Wszawy problem wylazł na światło dzienne gdy zawszone były wszystkie klasy. Rodzice niektórych dzieci do dziś twierdzą, ze ich potomstwo wszy nie ma, a drapanie wynika z odczynu alergicznego! I odmawiają zgody na kontrolę głów dzieci. Dyrektor szkoły jest w kropce. Od 2004 roku w polskich szkołach i przedszkolach nie wolno sprawdzać czystości dzieci. Ministerstwo Zdrowia i Instytut Matki i Dziecka zdecydowały, że to godzi w godność młodego człowieka. Czyli łbów też sprawdzić nie wolno. Niby według innego rozporządzenia (2002 rok) dyrektor ma zapewnić higieniczne warunki pobytu w szkole, ale w sprawie wszy – wiele zrobić nie może. Tym bardziej, ze w 2008 roku wszawicę skreślono z listy chorób zakaźnych. Nikt nie może zmusić rodzica do leczenia dzieciaka. Zawszonego nie można nawet odesłać do domu ( taka procedura obowiązuje choćby w Niemczech, gdzie każdy rodzic musi przeprowadzić kurację dziecka i dostarczyć własnoręcznie podpisany kwit, ze głowę odwszył, sprawdził i czynność powtórzy po 8 dniach).
Nie ma komu zgłosić plagi. Dodatkowo żaden preparat przeciw wszom nie jest refundowany, a jedno opakowanie kosztuje miedzy 20 a 60 złotych. Dyrektor szkoły może tylko prosić – i to każdego z osobna – bo właściwie nie ma prawa upublicznić w placówce wiedzy o wszach – by sprawdzał głowy i walczył z paskudztwem. Stojąc przed tą perspektywą wielu dyrektorów nie robi nic. A wszawica osiąga z każdym rokiem większe rozmiary. Zdaniem pracowników oświaty, to już epidemia, tyle, że ni zdiagnozowana, bo zgodnie z prawem nikt jej diagnozować nie może. Jest stałym tematem wśród rodziców, bywała nawet tematem poselskich interpelacji. I co? I nic. Zgodnie z polityką prorodzinną kolejnych rządów: twoje dzieci, twoje wszy, twój problem.
Nadchodzi ten dzień. Dzieciak się drapie, wszy skaczą i zaczyna się polka. Dosłownie. Wariant pierwszy zakłada odpowiedzialnego rodzica. Jak Magda, matka dwójki przedszkolaków, która wytropiła insekty na głowach dziatwy. Z samego rano wpadła do Pani Dyrektor. Że Jezus – Maria – wszy, w dobie łazika na Marsie. Pani dyrektor wysłuchała i odparła, że dzieci Magdy, wszy Magdy, problem Magdy. Przedszkole nie ma z tym nic do czynienia i żadnego postępowania nie wdroży. Magda napisała maile do rodziców. Uprzedzała. Ostrzegała. Odwszyła. Większość rodziców w przedszkolu puściła mimochodem alert.
Wariant drugi zakłada sytuację ze szkoły Ewy. Wszawy problem wylazł na światło dzienne gdy zawszone były wszystkie klasy. Rodzice niektórych dzieci do dziś twierdzą, ze ich potomstwo wszy nie ma, a drapanie wynika z odczynu alergicznego! I odmawiają zgody na kontrolę głów dzieci. Dyrektor szkoły jest w kropce. Od 2004 roku w polskich szkołach i przedszkolach nie wolno sprawdzać czystości dzieci. Ministerstwo Zdrowia i Instytut Matki i Dziecka zdecydowały, że to godzi w godność młodego człowieka. Czyli łbów też sprawdzić nie wolno. Niby według innego rozporządzenia (2002 rok) dyrektor ma zapewnić higieniczne warunki pobytu w szkole, ale w sprawie wszy – wiele zrobić nie może. Tym bardziej, ze w 2008 roku wszawicę skreślono z listy chorób zakaźnych. Nikt nie może zmusić rodzica do leczenia dzieciaka. Zawszonego nie można nawet odesłać do domu ( taka procedura obowiązuje choćby w Niemczech, gdzie każdy rodzic musi przeprowadzić kurację dziecka i dostarczyć własnoręcznie podpisany kwit, ze głowę odwszył, sprawdził i czynność powtórzy po 8 dniach).
Nie ma komu zgłosić plagi. Dodatkowo żaden preparat przeciw wszom nie jest refundowany, a jedno opakowanie kosztuje miedzy 20 a 60 złotych. Dyrektor szkoły może tylko prosić – i to każdego z osobna – bo właściwie nie ma prawa upublicznić w placówce wiedzy o wszach – by sprawdzał głowy i walczył z paskudztwem. Stojąc przed tą perspektywą wielu dyrektorów nie robi nic. A wszawica osiąga z każdym rokiem większe rozmiary. Zdaniem pracowników oświaty, to już epidemia, tyle, że ni zdiagnozowana, bo zgodnie z prawem nikt jej diagnozować nie może. Jest stałym tematem wśród rodziców, bywała nawet tematem poselskich interpelacji. I co? I nic. Zgodnie z polityką prorodzinną kolejnych rządów: twoje dzieci, twoje wszy, twój problem.