Firma Codemy jest właścicielem szkoły programowania Kodilla, oferującej bootcampy programistyczne. Czym właściwie jest bootcamp i do kogo skierowana jest ta oferta?
Idea bootcampów programistycznych funkcjonuje w Polsce od co najmniej 2015 roku. Zrodziła się z potrzeb osób niezadowolonych ze swojego dotychczasowego życia zawodowego, które chciały się przebranżowić, ale brak wykształcenia i doświadczenia najczęściej im to utrudniał, a nawet uniemożliwiał. Zbiegło się to z rosnącym niedoborem pracowników w sektorze IT. Branża nowych technologii bujnie rozkwitała, lecz okazało się, że absolwenci uczelni wyższych, na których dotąd stawiano, nie wystarczą. Co więcej, niektórym z nich, mimo przygotowania teoretycznego, brakowało umiejętności praktycznych. W efekcie, ze szkoleń i kursów programistycznych zaczęły korzystać zarówno osoby bez żadnego doświadczenia i wykształcenia technicznego, jak i osoby z pewnym backgroundem, które chciały podnieść swoje kwalifikacje i zwiększyć szansę na znalezienie pracy w IT.
Sam bootcamp to intensywne szkolenie, które łączy teorię z praktyką. W Kodilli jest ono prowadzone w 100 proc. online. Nasi studenci realizują materiał szkolenia zdalnie, w dowolnym momencie i z dowolnego miejsca, co okazało się bardzo dużym atutem m.in. podczas pandemii. Dzięki temu mogą połączyć naukę z obecną pracą, obowiązkami rodzinnymi czy hobby.
Ich postępy monitoruje i ocenia dedykowany mentor, czyli doświadczony programista, na co kładziemy bardzo duży nacisk. Ważne jest dla nas, aby mentorzy, którzy prowadzą kursantów, czynnie pracowali w branży IT. To sprawia, że są zawsze na bieżąco z najnowszymi trendami jeśli chodzi o technologie. Równoległa praca mentora w zawodzie gwarantuje naukę z praktykiem, co może być trudniejsze w przypadku osób uczących etatowo na kursach stacjonarnych. Ale są też dodatkowe atuty takiej współpracy. Mentorzy mają podobny rytm funkcjonowania, jak potencjalny kursant, więc łatwiej jest się im wspólnie dopasować i ustalać terminy rozmów.
Co odróżnia Kodillę od konkurencji?
Z pewnością jest to fakt, że uczymy w sposób elastyczny przez internet. Idea zdalnego kształcenia jest z nami od początku istnienia szkoły, ponieważ została ona założona z myślą o ludziach pracujących, zabieganych, którzy nie mogą sobie pozwolić na udział w stacjonarnych zajęciach, lub po prostu tego nie chcą.
O ile jeszcze przed pandemią opinie dotyczące nauki czy pracy zdalnej były podzielone, to lockdown udowodnił, że się nie mylimy. Na tryb online przełączyła się nie tylko nasza konkurencja, ale przeszły na nią przecież także szkoły publiczne i uczelnie wyższe. Zdalnie zaczęło funkcjonować wiele firm, co dla IT też jest już właściwie normą. Obecnie wiele rekrutacji, już nie tylko w branży IT, jest prowadzonych zdalnie. Konsekwentnie prowadzony model zdalnej edukacji pozwolił nam być dwa kroki przed konkurencją.
Pokazaliśmy, jako pierwsza i największa e-szkoła IT w Polsce, że nauka w trybie online ma sens, o ile jej proces jest zaprojektowany z myślą o efektywności, a nie tylko przeniesieniem klasycznego modelu do internetu. Sceptyków oczywiście nie brakowało, bo podobnie jak kiedyś ludzie nie wierzyli w bankowość elektroniczną, tak teraz niektórym ciężko jest przyjąć, że naturalny kierunek, również w edukacji, to internet. Szczególnie dla osób, którym różnego rodzaju ograniczenia uniemożliwiają inną formę nauki. Dajemy im dużą elastyczność, ale oczekujemy zarazem dużego zaangażowania i poświęconego czasu.
Panuje przekonanie, że rynek pracy w IT to rynek pracownika, na którym to ludzie, a nie firmy, dyktują warunki. Jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy?
Powodem jest gwałtowny rozwój nowych technologii i ogromny niedobór specjalistów, którzy w tym procesie biorą udział. Nie tylko w Polsce i Europie, ale na całym świecie. Jeszcze kilka lat temu eksperci Komisji Europejskiej oceniali tę lukę kompetencyjną na 600 tys. programistów, dla Polski niedobór miał wynosić ok. 50 tys. To zjawisko pogłębiło się w czasie pandemii. Coraz więcej firm zaczęło sięgać po rozwiązania technologiczne. Boom na usługi e-commerce, rozwój technologii IT w sektorze zdrowia, potrzeby rozwiązań cyfrowych w edukacji – wszędzie tam są przecież potrzebni programiści, testerzy, specjaliści od cyberbezpieczeństwa.
Co więcej, o pracowników z Polski zaczęły walczyć firmy zachodnie, które oferują lepsze warunki finansowe, a to przyczyniło się do wzrostu stawek. Programiści zdają sobie z tego sprawę i równie chętnie stawiają warunki, które pozwolą im na szybszy awans, lepsze wynagrodzenia i możliwość rozwoju.
Czyli biznes „zabija się” już nawet o junior developerów?
Należy pamiętać, że branża IT potrafi docenić swoich podopiecznych, ale stawia im też wysokie wymagania. Osoby bez kwalifikacji, bez zapału, bez umiejętności pracy w grupie, mają zbyt mało atutów, żeby dyktować warunki. I mniejsze znaczenie będzie miało, jakim tytułem zawodowym, czy stażem pracy mogą się pochwalić. Liczy się to, co realnie potrafią. Powinny za nimi stać kwalifikacje techniczne, a także tzw. kwalifikacje miękkie, takie jak kreatywność, umiejętność i potrzeba rozwiązywania problemów, potrzeba ciągłego rozwijania się i uczenia. To dotyczy również absolwentów bootcampów.
Osoby, które chcą się nauczyć czegoś nowego, zmienić zawód, a często zmienić całe swoje życie, nie mogą liczyć na to, że ktoś ich w tym wyręczy. Szkolenia Kodilli dla Java Developerów trwają aż 9 miesięcy. To nie jest krótki, weekendowy kurs wideo. Historie naszych absolwentów pokazują, że bardzo często za udziałem w tak długim i – nie ukrywajmy – trudnym kursie, stoi wielka determinacja. Jeden z nich na własną prośbę przeszedł cały tok nauczania, porozumiewając się z mentorem i rozwiązując zadania wyłącznie w języku angielskim, mimo że kurs jest po polsku. Inny prosił wciąż o dodatkowe zadania, rozwiązując je nocami, bo chciał być coraz lepszy.
To są marzenia okupione setkami godzin spędzonymi przed komputerem. Ale jest też nagroda, bo jeśli ktoś chce być w tym dobry, to rynek pracy będzie o niego walczył, bez względu na to, czy skończył studia czy bootcamp. I takie historie osób, które znalazły pracę jeszcze przed ukończeniem naszego kursu też mamy. Jeżeli jednak nie włoży w to własnego zaangażowania i tej determinacji nie będzie nawet częściowo, to nieważne ile kursów przejdzie i ile za nie zapłaci. Tego się nie robi dla kolejnego papierka, tylko po to, żeby się czegoś nauczyć.
Jak już wiemy, bootcampy funkcjonują w Polsce od dobrych kilku lat. Jakie zmiany zaszły w branży w tym czasie?
W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej kierunkowych kursów, które prowadzą przez konkretne ścieżki rozwoju do wyspecjalizowanych dziedzin danej technologii. Dawniej dominowały dwa kierunki: front end, czyli budowa zewnętrznej warstwy stron i aplikacji internetowych (np. JavaScript) oraz back end, czyli programów odpowiedzialnych za działanie tych stron, ich architekturę, komunikację z serwerem ze zdecydowaną pozycją języka Java. Z czasem zaczęły się pojawiać kursy testerskie, zaś z Javą zaczął rywalizować Python, który teraz jest niemal wszechobecny. Pojawiło się też wiele nowych technologii związanych ze sztuczną inteligencją czy analizą i wizualizacją danych.
Jeśli idzie o dywersyfikację pod kątem czasu trwania kursów, w Kodilli przeszliśmy drogę od krótszych szkoleń po wielomiesięczne kursy, bo okazało się, że tego oczekują branża IT i rynek pracy. Jednocześnie widzimy też potrzebę, by długa ścieżka i długoterminowe cele zostały podzielone na mniejsze, krótsze odcinki. Pojedyncze etapy są łatwiejsze do osiągnięcia i kuszące, obecnie jednak nie pozwala to na znalezienie pracy. To za mało i moim zdaniem można o nich myśleć raczej hobbystycznie.
Wysyp tanich, krótkich, nawet kilkudniowych kursów widzieliśmy w czasie pandemii. Nie ma w tym nic złego, dopóki ktoś nie obiecuje, że po tygodniu takiej pseudo nauki można znaleźć pracę jako programista. To, bardzo delikatnie mówiąc, wprowadzanie w błąd. Takie działania bardzo źle wpływają na branżę edu-tech, psują nam opinię i powodują fałszywe wrażenie, że udział w kursie jest równoznaczny ze skutecznym przebranżowieniem i znalezieniem dobrej pracy w sektorze IT.
Jak można scharakteryzować obecną sytuację w polskim systemie edukacji informatycznej? Czy absolwenci kierunków IT dysponują odpowiednim zestawem umiejętności pożądanych przez biznes?
Odpowiedzią może być fakt, że w szkoleniach Kodilli brali udział także absolwenci uczelni wyższych, którzy zapisywali się na kurs po ukończeniu kierunków informatycznych. Jedna z naszych kursantek przed bootcampem pracowała jako inżynier procesu w kilku firmach produkcyjnych. Miała tam do czynienia z programami usprawniającymi pracę operatorów produkcji i to sprawiło, że chciała bardziej wgłębić się w temat tworzenia oprogramowania. W czasie, gdy planowała się przebranżowić, kursy nauki programowania nie były jeszcze tak powszechne jak teraz, więc zdecydowała się na studia informatyczne. Jednak, jak sama przyznała, po studiach jej wiedza nie była wystarczająca na tyle, by znaleźć zatrudnienie, stąd pomysł na praktyczny kurs Kodilli. Po jego ukończeniu znalazła pracę w IT.
Nasz system edukacji wyższej wciąż oferuje za mało praktyki, a w trakcie pięciu lat spędzonych na uczelniach wyższych program wypełniony jest często dodatkowymi przedmiotami teoretycznymi, które niczego nie wnoszą do specjalizacji, a wymagają dużo wysiłku i czasu jeśli chodzi o przyswojenie materiału, żeby tylko zaliczyć egzamin.
Czy edukacja – nie tylko zresztą informatyczna – nadąża za potrzebami rynku?
Odpowiadając na to pytanie, zacytuję pewnego brytyjskiego pisarza, a także mistrza groteski i paradoksu. Na przełomie XIX i XX wieku Gilbert Keith Chesterton miał stwierdzić, że edukacja to okres, w którym jesteś nauczany przez kogoś, kogo nie znasz, o czymś, czego nie chcesz wiedzieć. Mamy wiek XXI, minęło ponad 100 lat. Czy coś się zmieniło?
Jako Kodilla przeszkoliliśmy online już ponad 6000 osób. Jak dotąd nie zauważamy spadku zainteresowania tą formą kształcenia i zdobywania wiedzy oraz kwalifikacji zawodowych. Wręcz przeciwnie.
Jak wynika z unijnego indeksu gospodarki cyfrowej i społeczeństwa cyfrowego DESI 2022, Polska plasuje się na 24. miejscu spośród wszystkich 27 państw członkowskich UE. Za nami są tylko Grecja, Bułgaria i Rumunia. Niski poziom umiejętności cyfrowych to wciąż nasza pięta achillesowa. Mamy świetnych programistów, lecz jest ich stanowczo za mało. Absolwenci kierunków w dziedzinie ICT stanowią 3,7 proc. wszystkich absolwentów w Polsce. Żeby to zmienić, potrzebne są zdecydowane działania.
Tradycyjna edukacja próbuje nadążać za zmianami i coraz lepiej się jej to udaje, ale jednak wciąż jest o kilka kroków do tyłu za aktualnymi trendami i potrzebami rynku. To elastyczność, dostosowywanie się do zmian, kreatywność i poszukiwanie nowych ścieżek, a nie stawianie na stare, sprawdzone, lecz archaiczne, dające gorsze efekty metody. Nawet jeśli uczniowie posiadają już pewne zadowalające kompetencje cyfrowe, to wciąż wiele pozostawia do życzenia stan wiedzy ich nauczycieli. W tradycyjnych szkołach problemem nie jest brak sprzętu, tylko specjalistów, którzy będą mogli poprowadzić odpowiednie zajęcia. To, czego edukacji potrzeba, pokazuje właśnie branża IT, dzięki której zaczął się zmieniać również system nauczania
Rozwój technologii to rozwój nowych potrzeb i możliwości. Otaczamy się elektroniką, poruszamy się w chmurach obliczeniowych, skracamy dystans. I tylko w ten sposób można nadążyć za potrzebami rynku i być konkurencyjnym wśród innych pracowników. Musimy jednak pamiętać, że za zmianami w systemie edukacji musi iść też misja. Prawdziwa chęć szkolenia ludzi i niesienia pomocy w zdobyciu przez nich odpowiednich kompetencji.
Podczas pandemii pojawiło się bowiem wiele szkoleń z języków programowania, które były sprzedawane po niskiej cenie, a czas ich trwania był krótki w stosunku do tego, ile czasu trzeba poświęcić, aby naprawdę nauczyć się kodować i z powodzeniem znaleźć zatrudnienie. Nie wystarczy stworzyć kursu z programowania i prowadzić go przez internet, byśmy mogli powiedzieć, że edukacja nadąża za potrzebami rynkowymi.