Film Vigalondo świetnie bawi się oczekiwaniami widza, umiejętnie grając też czasem i serią retrospekcji. Dość powiedzieć, że film otwiera scena, w której mała japońska dziewczynka podnosi lalkę z ziemi w parku. Chwilę później za jej plecami pojawia się ogromny potwór, wyglądem przypominający skrzyżowanie kaiju z „Pacific RIm” z dowolną inkarnacją Godzilli. Gdy tylko potwór zaczyna spoglądać w stronę kamery, na ekranie pojawi się napis „25 lat później”, a wtedy otrzymamy pierwszy wybuch śmiechu widowni podczas półtoragodzinnego seansu.
Wtedy poznamy też Glorię, bohaterkę Anne Hathaway. To typowa imprezowiczka, której nałóg wymknął się spod kontroli. Wraca do domu nad ranem, często wstawiona, sypia do popołudnia, olewa pracę, po czym… powtarza ten cykl. Kiedy jej chłopak (niezły Dan Stevens) mówi jej, że ma dość („rozmawiam z Tobą tylko gdy jesteś pijana, bądź masz kaca”) i postanawia z nią zerwać, dziewczynie nie pozostaje nic innego, jak wrócić do rodzinnego miasteczka, opatrzeć rany i zastanowić się jakie kroki podjąć dalej. Traf chce, że już pierwszego dnia spotyka dawnego znajomego z podstawówki (dobry Jason Suideikis), który… oferuje jej pracę. W barze. To nie pomaga więc Annie zachować trzeźwości umysłu. Dalej pije na umór, zmieniły się tylko okoliczności przyrody, w których to robi.
Te „okoliczności przyrody” będą miały zresztą ogromne znaczenie dla reszty dzieła. Kiedy pewnego dnia, Gloria wstaje na wiadomość o tym, że po drugiej stronie globu, w Seulu pojawił się ogromny potwór, rodem z horroru, jest przerażona, jak wszyscy mieszkańcy Ziemi. Kiedy jednak zaczyna podejrzewać, że nastąpił specyficzny efekt motyla i że sama odpowiedzialna jest za istnienie monstrum, dzieło zaczyna nabierać prawdziwych rumieńców. Wtedy bowiem reżyser wprost i z ogromną dozą humoru zadaje pytanie: co by było, gdyby Twoje wewnętrzne demony zmaterializowały się w świecie rzeczywistym i siały terror na masową skalę, a nie tylko spustoszenie w tobie? Twórca „Colossal” dosłownie przeniósł tę wewnętrzną walkę do świata zewnętrznego, dobitnie unaoczniając, że potyczka z samym sobą bywa równie trudna, jeśli nawet nie trudniejsza, niż pokonanie najstraszniejszego monstrum. Pomysł przewrotny, a jednocześnie bardzo klarowny.
„Colossal” niezwykle umiejętnie żongluje kliszami monster-movie, science-fiction, komedii oraz dramatu, tworząc jedyną w swoim rodzaju opowieść o radzeniu sobie z własnymi problemami. Świetne, nietypowe kino, które zostaje z widzem.
Ocena: 7,5/10