Trainspotting 2 - Berlinale '17

Trainspotting 2 - Berlinale '17

kadr z filmu "Trainspotting 2"
kadr z filmu "Trainspotting 2" Źródło: Sony Pictures Releasing GmbH
"Trainspotting 2" Danny'ego Boyle'a, czyli osadzona 20 lat później historia bohaterów pierwszego filmu, stanowi w zasadzie powtórkę z rozrywki z omawianych tam tematów. Tym razem jednak pozbawiona pazura wyrazistości, czy obrazowej ekstrawagancji, nie potrafi ani zaskoczyć, ani powiedzieć nic nowego.

Nostalgia bywa zgubnym doradcą. Nie wystarczy chcieć wejść drugi raz do tej samej rzeki i zobaczyć co u starych znajomych, by stworzyć dzieło godne uwagi. Trzeba jeszcze mieć co opowiedzieć. "Trainspotting 2" natomiast w zasadzie nie ma nic nowego do przekazania, powielając jedynie wątki z pierwszego filmu, pokazując tym samym, że pewnych nawyków nie da się zmienić. Można wprawdzie powiedzieć, że takie przedstawienie sprawy stanowi wyraziste i niezwykle pesymistyczne unaocznienie tego, że niektóre błędy młodości będą piętnować nas całe życie. Wydaje się jednak, że to za mało, by w pełni uzasadnić powstanie dzieła. A przynajmniej za mało, w formie, w której opowiedziany został film. Nie dość, że Boyle nadmiernie cytuje fragmenty poprzedniego obrazu i powiela jedynie jego stylistyczne zagrania, (a jego filmy zawsze pełne były ciekawych zagrań formalnych), wprowadza też sceny niczym z "Seksu w wielkim mieście 2", w których każe bohaterom śpiewać na żywo przed nieprzychylnym tłumem. Wydaje się, że to właśnie wpływ źle wykorzystanej nostalgii, która sprowadza ich do roli śpiewających grajków, a nie postaci z krwi i kości. 


Chciałoby się rzec, że dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień. Dlatego spora część obrazu to opowiadanie co w tym czasie przydarzyło się bohaterom. Irytuje jednak mnogość, a nie jakość wątków. Większość z nich jest bowiem niestety jedynie zaznaczona, a nie w pełni rozwinięta, przez co trudniej jest się w nie zaangażować. Jedyną sceną rzeczywiście wartą uwagi jest ta, w której Renton opowiada młodszej dziewczynie o zasadach swoistej "filozofii" "Choose Life" ("Wybierz życie"). Będąc wariacją na temat tego motywu z pierwszej części (a nie jedynie pustą kopią), budzi emocje i pozwala dostrzec zmiany, jakie zaszły w bohaterze Evana McGregora. Stanowi też ciekawe uzupełnienie innej koncepcji, o której Boyle mówił podczas wywiadów z prasą, w której (odmiennie od oryginału) nie dostajemy narracji z offu. To stylistyczne odejście od pomysłu pierwowzoru zostaje skomentowane w tej scenie, pozwalając Rentonowi przywrócić dawny porządek rzeczy i zwiększyć własne poczucie sprawstwa.

Niestety jedna dobra scena wiosny nie czyni i nie naprawia faktu, że reszta obrazu stanowi niepotrzebną powtórkę z rozrywki. Przez to, że jedynie powiela stare motywy, nieumiejętnie próbując postawić je w nowym kontekście, to nie daje prawdziwie emocjonalnego wydźwięku, przez co film ogląda się raczej ze wzruszeniem ramion niż z wypiekami na twarzy. Lepiej więc po prostu obejrzeć oryginał raz jeszcze.

Ocenal 5/10