Otwierające film sceny diametralnie kontrastują z resztą dzieła, stanowiąc mylne pierwsze wrażenie o produkcji. Przyglądamy się w nich bowiem, jak pracownicy rzeźni oprawiają mięso przed ich dalszą obróbką, a de facto dostajemy sceny dekapitacji krów i krew tryskającą w każdą możliwą stronę. Taki wstęp zupełnie nie zapowiada, że reszta obrazu będzie spokojną, stonowaną i pełną subtelnych niuansów w ludzkim zachowaniu opowieścią o rodzeniu się uczucia między dwójką ludzi.
Taki był jednak zamysł twórczy reżyserki od samego początku. „Chciałam pokazać moich bohaterów w silnie zmechanizowanym, niemal wrogim człowiekowi miejscu, w którym naturalnym jest, że nie eksploruje się własnych emocji”, zdradziła podczas rozmowy z prasą. Z tego też powodu, w pierwszym kwadransie z ekranu padnie zdanie: „Czy będziesz współczuć zwierzętom? Jeśli tak, nie możesz tu pracować, bo przeżyjesz załamanie nerwowe”. Takie warunki były więc idealnym miejscem do eksploracji niecodziennego romansu, który zacznie kiełkować między bohaterami.
„Niecodziennego”, gdyż w trakcie psychologicznej ewaluacji pracowników (przeprowadzonym przez kobietę o aparycji Jennifer Lawrence) okaże się, że Maria (Alexandra Borbély) i Endre (Géza Morcsányi) odwiedzają się wzajemnie we własnych snach. Tam stanowią parę biegających po zimowym lesie wolnych jeleni. Czują się ze sobą swobodnie i bezpiecznie. Gorzej w rzeczywistości, gdy jakakolwiek rozmowa sprawia im wyraźną trudność. Enyedi eksploruje więc kolejne próby bohaterów w przełamaniu własnej natury, opuszczenia swojej „strefy komfortu” i zaryzykowania w walce o prawdziwą bliskość z drugim człowiekiem.
„On Body and Soul” to obraz o bardzo ciekawej stronie wizualnej. Sekwencje w lesie wyglądają niczym najlepsze filmy przyrodnicze, przypominając tym samym piękno precyzji ukazania życia zwierząt, które widzieliśmy ostatnio w „Królestwie” Jacquesa Perrina. Hiperrealistyczność niektórych sekwencji ma zaś anonsować sposób, w który bohaterka postrzega świat. Reżyserka w bardzo dobry sposób bawi się też formą swojego filmu, celowo komentując z ekranu niektóre z zastosowanych zagrań. Bardzo wyraziście przedstawiona jest chociażby kwestia podkładu muzycznego w tworzeniu odpowiedniej atmosfery, jak i pomocy w wywołaniu konkretnych stanów emocjonalnych. Gdy bohaterka, próbując zrozumieć czym jest miłość i bliskość emocjonalna, idzie do sklepu muzycznego, by przesłuchać stertę płyt z piosenkami o miłości, oglądamy ją jak z kamienną miną siedzi przez kilka godzin i próbuje wczuć się w klimat słuchanych utworów. Dopiero, gdy ekspedientka doradzi jej kupno swojego ulubionego albumu o miłości, bohaterka zacznie dostrzegać jej urok. Kiedy jednak w trudniejszych chwilach, siedząc w wannie, słucha wyjątkowo melancholijnej, przejmującej, niemal depresyjnej muzyki, jest wyjątkowo zdenerwowana, gdy odtwarzacz muzyczny nagle się zacina, całkowicie rujnując skrzętnie tworzoną atmosferę, którą przygotowała jako podkład do czynów ostatecznych. Reżyserka bawi się w ten sposób z widzem, kontrastując powagę z humorem, elementy poważne z celnym żartobliwym komentarzem.
Dzięki temu Eynedi potrafi wciągając odbiorcę do swojego świata przedstawionego i pozwala mu współodczuwać emocjonalne rozterki bohaterów. Takie postawienie sprawy, a przy tym charakterystyka bohaterów, nawiązania do świata marzeń sennych, czy silne nastawienie na aspekt natury przypominają nieco znakomitego zeszłorocznego „Aloysa" Tobiasa Nolle. Tak, jak dzieło Szwajcara, tak film Węgierki nie są wprawdzie obrazami dla szerokiej publiczności, ale zdecydowanie warte są uwagi, przedstawiając bujne światy wewnętrzne wycofanych introwertyków. Potwierdzając tym samym, że każdy z nas po prostu potrzebuje miłości. Statuetka Złotego Niedźwiedzia dla Najlepszego Filmu zdaje się idealnie to potwierdzać. „On Body and Soul” to przewrotnie optymistyczny film na trudne czasy.
Ocena: 7/10