Historia kustosza Muzeum XRoyale w Sztokholmie (znakomity Claes Bang) zaczyna się od świetnej sceny, w której bohater, idąc ulicą, zapatrzony w telefon (tak jak większość przechodniów w kadrze), słyszy nagle wołanie o pomoc. Po chwili na ekranie pojawia się dziewczyna, która z przerażeniem krzyczy, że ktoś chce ją zabić. Osłania się dwójką przechodniów, w tym Christianem, gdy nadbiega oprawca. Kiedy w dość prosty sposób mężczyznom udaje się odciągnąć napastnika od dziewczyny, obaj wybawcy są niezwykle podekscytowani. Przybijają sobie piątki, dzielą się pozytywną energią i... rozchodzą w swoje strony. Gdy chwilę później Christian spostrzeże brak telefonu, kluczy i spinek do mankietów, rozpocznie się właściwa część historii i lekcja życia nie tylko dla bohatera, ale i samego widza.
Christian wraz ze swoim kolegą z pracy wpada bowiem na niekonwencjonalny sposób odzyskania skradzionych rzeczy. Pomysł, który położy się cieniem na całej reszcie obrazu, mimo że reżyser będzie wplatał do historii coraz więcej wątków. Na szczęście widać, że scenarzysta i reżyser w jednym ma większy plan na całość swojej historii, a pozornie niepowiązane wątki, składają się w spójną całość. Wyraźnie widać ich punkt wspólny i cel ich umieszczenia w finalnym dziele.
Swoim najnowszym filmem Östlund wkłada bowiem kijek w utarte społeczne konwencje i każe zastanawiać się, tak swoim bohaterom, jak i widzowi, jak zachowaliby się postawieni przed konkretnymi dylematami. Widać, że sceny w jego filmie nastawione są na pokazanie różnicy między przekonaniami, a zachowaniem. Myśleniem, a czynem. Reżyser próbuje nam w ten sposób pokazać, że możemy myśleć, że zachowamy się w jakiś sposób, ale dopiero sytuacja zweryfikuje, jak będzie naprawdę. Szwed bawi się konwenansami i konwencjami społecznymi, próbując rozgryźć zachowanie człowieka w różnych sytuacjach.
Sukces jego filmu polega na tym, że co chwila prezentuje sceny, które zaskakują, wytrącają z rytmu, gdyż stanowią wariację na temat konwencjonalnego sposobu zachowania. Wyśmienite są w szczególności momenty, w których dochodzi do bezpośredniej konfrontacji. Czy to burzliwa wymiana zdań po seksie, rozmowa z podwładnym, czy próba odpowiedzenia na niewygodne pytania dziennikarzy, każdy z tych momentów wywraca konwencjonalne schematy do góry nogami i każe zastanawiać się skąd wynika ta zmiana i co rządzi utartymi regułami.
Jednym z motywów przewodnich dzieła zdaje się zresztą pokazanie różnicy między kulturą, a naturą - między instynktem zwierzęcym, a tym, co podpowiada nam mózg. W tym kontekście w szczególności ważna jest scena imprezy w muzeum, podczas której, w ramach artystycznego performance'u, do "wykwintnego towarzystwa" wrzucony zostaje półnagi aktor, udający małpę i zaczepiający poszczególnych gości. Reakcje zebranych oraz eskalacja agresji, która następuje w wyniku tych czynów, stanowią jeden z najsilniejszych momentów obrazu. Ukazujący nie tylko psychologię tłumu, ale także stawiający pytanie o odpowiednie zachowanie w takiej sytuacji.
Przy tym wszystkim reżyser jest też niezwykle świadomy tego, w jaki sposób prowadzić swoją historię, by stale zaskakiwać i zachwycać celnością komentarza. W pewnym momencie z ekranu padnie: "Musisz przykuć uwagę widza w ciągu pierwszych pięciu sekund, inaczej znudzą się i przełączą dalej". Wypowie je marketingowiec, przygotowującego reklamę dla muzeum, w którym pracuje bohater. Östlund sam stosuje się do tej zasady. Otwierając swój film głośną elektroniczną muzyką, od pierwszych chwil zapowiada dzieło żwawe, świeże, szybkie, potrafiące budować napięcie. W pewien sposób, dzięki muzyce, wrzuca widza w wir akcji, mimo, że nie jest to cold-opening - muzyka gra na ciemnym ekranie. Widz jednak natychmiast jest zachęcony do obrazu, bardziej ożywiony. Film momentalnie się wyróżnia.
Takich elementów wyróżniających będzie w "The Square" jeszcze wiele. Wspaniały kadr, w którym oglądamy bohatera wchodzącego po schodach, oglądanego z perspektywy wznoszącej się ku górze ruchem obrotowym kamery skierowanej w dół, jest jednym z momentów, które od razu przychodzą do głowy i które na stałe kojarzyć będą się z tym filmem.
Mimo tych wszystkich zachwytów, film nie uniknął pewnych uchybień. Wydaje się bowiem, jak gdyby był nieco za długi. Ostatnie pół godziny, choć rozwija najważniejsze wątki poprzedniej części obrazu, zdaje się tracić nieco ze swojego impetu. Do historii zaczyna wkradać się nieco za dużo chaosu, a z tyłu głowy pojawia się myśl: "skończ, póki jesteś na przedzie", skończ swój film tutaj. Na szczęście nie jest to wada, która znacząco rzutuje na ogólny pozytywny odbiór dzieła, choć zastanawia dlaczego reżyser nie zdecydował się zrezygnować z kilku sekwencji.
"The Square" jest jednak właśnie takim filmem, na jaki czekałem na tegorocznej imprezie. Nietuzinkowym, zabawnym i lekkim, będąc przy tym także ciekawym i ostrym komentarzem społecznym. Obrazem, o którym naprawdę chce się dyskutować, bo i jest o czym. Wreszcie! Jak na razie najlepszy film festiwalu. Liczę na więcej równie miłych niespodzianek!
Ocena: 8/10
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.