Obraz unika jednak nadmiernej autotematyczności, skupiając się raczej na dokumentacji samego projektu artystycznego. Koncepcja stojąca za “Visages Villages” polega dokładnie na tym, co mówi sam tytuł - dwójka artystów przejechała wiele miejscowości we Francji, by tam porobić zdjęcia twarzy (visage) w wioskach (village). JR znany jest bowiem przede wszystkim ze swoich instalacji fotograficznych, które wpisuje w przestrzeń miejską. Ogromne fotografie umieszcza w przestrzeni publicznej, tworząc w ten sposób dialog z przestrzenią i komplementując zarówno otoczenie, jak i temat zdjęcia.
Film stanowi zaś zbiór mniejszych opowieści o tym, co przydarzyło się dwójce bohaterów w poszczególnych miejscowościach, które odwiedzili. Mimo, że produkcja nie posiada przekrojowej historii, poprzez umieszczenie kilku stale powracających motywów, ogląda się ją z niemałym zainteresowaniem. Jest bowiem coś niezwykle urokliwego w sposobie bycia przedstawionych w obrazie artystów, co nie pozwala nam przestać uśmiechać się ani na chwilę, oglądając ich na ekranie. Tworząc swoje projekty w małych miejscowościach Francji, dwójka reżyserów dotknęła bowiem wielu różnorodnych historii zwyczajnych ludzi, które stanowią mozaikę losów różnych grup społecznych. Opowiadając o nich, a następnie upamiętniając je w postaci wielkoformatowej fotografii, (a następnie uwieczniając na filmie te poczynania), artystom udaje się otworzyć mieszkańców miejscowości na dialog z innymi. Działania stają się więc przyczynkiem do tworzenia się kolektywu.
Przy tym wszystkim obraz w świadomy sposób nawiązuje do klasyki kina. Najlepsze są więc sceny, w których duet przerabia ważne tytuły z historii, wedle własnych potrzeb. W ten sposób największą burzę oklasków otrzymał moment, w którym JR biegnie z Agnes, siedzącą na wózku korytarzami Louvru, cytując tym samym scenę z “Amatorskiego gangu” Jean-Luca Godarda. Dla mnie najzabawniejszym i najmocniejszym był zaś fragment, w którym na wielkim zbliżeniu oglądamy operację na oku Agnes Vardy. "Za każdym razem, gdy myślę o oczach, przypominam sobie scenę z "Psa Andaluzyjskiego", w której bohater przecina dziewczynie oko brzytwą", zdradza reżyserka. Ja też nie mogę patrzeć na tego rodzaju sceny, bo obraz z filmu Godarda i Daliego wyrył się także na mojej siatkówce i wciąż w takich momentach mnie prześladuje. Jakież było więc moje zaskoczenie nie tylko usłyszeć o podobnej reakcji, ale także ZOBACZYĆ tę feralną scenę na wielkim ekranie na najważniejszym festiwalu filmowym (dla uzupełnienia anegdoty twórcy zdecydowali się bowiem przytoczyć omawiany fragment).
"Visages Villages" ogląda się z niemałą przyjemnością. Nie jest to jednak film kinowy dla szerokiej publiczności. To pozycja dla pasjonatów twórczości obydwojga artystów, którzy chcieliby zobaczyć jak to jest przebywać z nimi na co dzień. Film zaraża przy tym pozytywną energią emanującą z każdej serdecznej interakcji, którą możemy oglądać na ekranie. Przyjemnostka!