Najnowsze dzieło Ozona można określić jako perwersyjną mieszankę „Elle”, „50 twarzy Greya” i „Enemy”, które ogląda się z niegasnącym zainteresowaniem już od pierwszych minut. Swoim filmem 49-letni reżyser pokazuje, że ma jeszcze wiele do powiedzenia, jeśli chodzi o sztukę audiowizualną. Już od pierwszych chwil inteligentnie bawi się formą, pokazując nieszablonowy sposób myślenia i zaskakując intrygującymi pomysłami inscenizacji.
Obraz rozpoczyna się sekwencją, w której na ogromnym zbliżeniu oglądamy wnętrze ludzkiego ciała. Z początku nie wiemy co dokładnie przedstawione jest na ekranie. Dopiero po chwili możemy zorientować się, że jest to wagina, oglądana podczas wizyty u ginekologa. Następujące potem przejście na wertykalne zbliżenie oka, stanowi jedno z najlepszych zagrań montażowych tegorocznego festiwalu, jeśli nie filmów ostatnich kilku sezonów w ogóle.
Chloe (świetna Marina Vacth) od lat ma ogromne bóle brzucha. Lekarze, nie potrafiąc pomóc dziewczynie, podpowiadają, że ten chrnoniczny stan może mieć podłoże psychologiczne. Chloe udaje się więc na terapię. Jej lekarz jest młodym, przystojnym mężczyzną (wyśmienity Jeremie Renier), który pozwala jej poczuć się „jakby wreszcie ktoś mnie widział”, jak sama mówi. Profesjonalna relacja kończy się z dnia na dzień, gdy Paul mówi dziewczynie, że nie może dłużej być jej terapeutą, z powodu uczuć, które zrodziły w nim ich spotkania. Dziewczyna nie oponuje, stwierdzając, że bóle ustały. Chwilę później para wprowadza się do wspólnego domu. Kiedy podczas powrotu z pracy, Chloe przez przypadek zobaczy na ulicy mężczyznę, który wygląda identycznie, jak jej kochanek, rozpocznie się właściwa część historii i feeria wyśmienitych pomysłów scenarzysty i reżysera. Dość powiedzieć, że kobieta zacznie spotykać się z bratem bliźniakiem swojego chłopaka, którego istnienie stanowiło dotąd tajemnicę.
Francois Ozon niezwykle umiejętnie operuje napięciem w swoim filmie, wielokrotnie przeplatając w nim zasady gatunkowe znane z innych dzieł. W ten sposób thriller erotyczny miesza się tu z dramatem, a film psychologiczny z horrorem. Mieszając koszmary senne z przeobrażonymi przez stan emocjonalny bohaterki fragmentami rzeczywistości, Ozon tworzy dzieło nietuzinkowe, inne, zapadające w pamięć i wywołujące silne emocje. Bawiąc się formą wizualną w każdy możliwy sposób, sprawia, że jego obraz ogląda się z niegasnącym zainteresowaniem, a chwilami wręcz z zapartym tchem. Reżyser nie tylko wielokrotnie gra motywem lustra, powielając obraz widziany na ekranie (najlepszą sekwencją jest chyba ta, w której bohaterka, wchodząc do budynku odbija się w ciągu luster, ustawionych pod różnym kątem na ścianie), ale także inteligentnie cytuje inne dzieła kultury. Klimat filmu wielokrotnie przypomina otaczający zewsząd niepokój „Dziecka Rosemary”, natomiast wizualne nawiązanie do „Lśnienia”, czy „Obcego” jest tylko wisienką na torcie obrazu.
Produkcja, bazująca na powieści Joyce Caol Oates zaskakuje na każdym kroku. Nie tylko pomysłami inscenizacji, czy wysublimowanymi zagraniami formalnymi, ale także nietuzinkowymi pomysłami scenariuszowymi, które raz za razem prowadzą nas na niespotykane wody. To sprawia, że cały czas siedzimy niemal na brzegu siedzenia, zastanawiając się, jakiego rodzaju niespodzianka czeka nas w kolejnych minutach. „L’Amant Double” to dzieło godne Złotej Palmy i wszystkich innych nagród, które pewnie spadną na nie w niedalekiej przyszłości. Koniecznie!
Ocena: 8,5/10