Głównym bohaterem jest Derek (Steve Yeun), który spędził w korporacji mnóstwo czasu i wywalczył wysokie stanowisko. Gdy przychodzi dzień jego niespodziewanego odejścia, dużą firmę konsultingową atakuje wirus, który wyzwala w zainfekowanych zwierzęce instynkty – te związane z potrzebami fizjologicznymi, jak również z wrodzoną agresją. Co więcej, pewien kruczek prawny powoduje, że zbrodnie popełnione przez chorych nie mogą być podporządkowane żadnej karze. Derek wraz ze swoją klientką Melanie (Samara Weaving) postanawiają zatem wziąć sprawy w swoje ręce i wykorzystać tę „czarną dziurę” prawa.
Jeśli kiedykolwiek miałaby powstać hardcore’owa wersja „The Office”, z Dwightem Schrute’m w roli maniakalnego psychopaty, Joe Lynch byłby odpowiednim kandydatem do pokierowania takim projektem. „Mayhem” świetnie adresuje stereotypową wizję korporacyjnego piekła – układy decydujące o awansach i zwolnieniach, rzucanie kłód pod nogi swoim rywalom i szeroko zakrojoną biurokrację. Scenariusz Matiasa Caruso płynnie przechodzi z „biurowej komedii” do „biurowej masakry”. Pierwsza część filmu piętrzy zatem korporacyjne absurdy, podczas gdy druga rozwiązuje wszelkie problemy za pomocą piły, nożyczek i gaśnic – czegokolwiek, co wpada w ręce rozbestwionym pracownikom.
„Mayhem” nie jest jednak tylko jatką dla fanów kina klasy B. W filmie Lyncha wyraźnie widać znamię „High Rise” z 2015 roku. Chociaż degrengolada pracowników następuje znacznie raptowniej aniżeli mieszkańców drapacza chmur z filmu Bena Wheatleya, podobieństw jest kilka. Obydwie produkcje używają kolejnych pięter budynku jako metafory władzy, pewnej piramidy społecznej „przydatności”. Dla „Mayhem” przewodnim motywem jest ohydna natura bezlitosnej dla ludzkiego sumienia korporacji, ale morał dotyczący nadużywania władzy także pokrywa się z „High Rise”. To nie koniec odniesień i podobieństw wobec innych dzieł. Na poziomie koncepcyjnym obecna jest „Noc oczyszczenia”, ze swoim moralizatorskim podejściem do usprawiedliwania zbrodni, hermetyczny nastrój przywodzi na myśl hiszpański „Rec”, zaś umiłowanie do gore klasyki jak „Martwe zło”. Lynch garściami czerpie z twórczości innych, ale unika bezczelnej kalki – jego „Mayhem” to osobny rozdział w filmowej krytyce nowoczesnego świata oraz jego zachwianej moralności.
Reżyser niewątpliwie bawił się tą koncepcją komedii idącej w parze z horrorem. Slow motion uprzedzające epickie starcia, pracownicy korpo dewastujący wnętrza oraz siebie nawzajem, czy też przerysowanie wielu postaci do granic możliwości – reżyser bez kompleksów dworuje sobie z korporacyjnego światka. Świetnie czują to aktorzy – Steve Yeun oraz Samantha Weaving to duo rodem z filmu Tarantino, zaś Steven Brand w roli mefistofelicznego CEO kreuje doskonałe nemesis dla protagonistów. W tej koncepcji zdarzają się co prawda luki – jak choćby scena, w której Derek używa telefonu stacjonarnego do wysłania pewnego pliku. Bywa też zbyt tandetnie, gdy wyobraźnia Lyncha wypada z jakichkolwiek obramowań. Jednakowoż te odchyły nigdy nie powodują, że „Mayhem” całkowicie wypada z rytmu.
„Mayhem” jest awangardową wariacją na temat zezwierzęcenia obecnego w korporacyjnym świecie – jest bardzo krwawo, zabawnie i złośliwie. Chociaż nie ma tak skomplikowanej symboliki jak „High Rise”, nie oferuje skrajnej brutalności lub wysoce moralizatorskiego tonu, jest lekturą obowiązkową dla fanów krwawej łaźni z przesłaniem.
Ocena: 6.5/10
Autor: Kajetan Wyrzykowski