Nie udał mi się wybitnie tegoroczny Festiwal w Gdyni. I wcale nie chodzi tutaj o poziom tegorocznych filmów, bo choć nie był on tak wysoki jak się to zdarzało w poprzednich latach, to nie odstawał od wysokiej normy. Poniedziałkowa niezwykle deszczowa aura, niska temperatura, oraz krążące w powietrzu pierwsze jesienne wirusy, zmogły mnie pierwszego wieczoru i uziemiły na kolejne trzy dni festiwalu. Odpadły konferencje prasowe, spotkania z twórcami, wieczorne seanse w Teatrze Muzycznym poprzedzone polowaniem na miejsca, a także liczne pokazy specjalne, sekcja In Memoriam, czy konkurs Inne Spojrzenie. Z planowanych przynajmniej siedemnastu seansów musiałem się ograniczyć do zaledwie dziewięciu, w większości nadrabianych w piątek i sobotę - dwa ostatnie dni festiwalu. Oczywiście dobre i to, obawiałem się, że w tym roku choroba znokautuje mnie całkiem i prócz poniedziałkowych dwóch filmów nic więcej nie obejrzę, a apetyt był znacznie większy.
Wszystkie z dziewięciu obejrzanych filmów należały do sekcji Konkursu Głównego - w którym o Złotego Lwa walczyło w tym roku łącznie aż siedemnaście obrazów. Dobierając repertuar wykluczyłem z listy filmy, które miały już wcześniej swoją premierę ("Amok", "Wyklęty", "Volta"), oraz filmy, które już wcześniej widziałem w kinach ("Pokot" (5/10), "Sztuka kochania" (8/10)). Nie załapałem się na debiut "Reakcja Łańcuchowa" oraz najnowsze filmy Bodo Koxa ("Człowiek z magicznym pudełkiem"), oraz Urszuli Antoniak ("Pomiędzy słowami"). Ale dane mi było zobaczyć dziewięć filmów, które udowadniają, że polskie kino ma się dobrze. Jest interesujące, wciągające, szokujące, wzruszające, pomysłowe. Nie boi się eksperymentować, inspirować od najlepszych, opowiada przeróżne historie. To kino, w którym grają wybitni aktorzy, które jest zrealizowane na światowym poziomie, które zachwyca bezbłędnym montażem, wspaniałą muzyką, pomysłowością inscenizacji, dokładnością realizacji. I nawet jeśli niektóre z prezentowanych filmów były słabsze od pozostałych, to nie pozostawiały obojętnym - zmuszały do dyskusji.
Ten rok bez wątpienia należał do debiutów. To właśnie produkcje debiutantów zapewniły najwięcej zaskoczeń i emocji. Najsłabiej zaprezentowała się niestety "Catalina" Denijala Hasanovica(4/10), która choć jest filmem, rozpoczynającym się niezwykle obiecująco, później nie rozwija swej historii w żadnym satysfakcjonującym kierunku. Tak jakby reżyser miał pomysł jedynie na bohaterkę, kilka pierwszych scen, ale miał trudności z określeniem co też takiego ma się bohaterce przytrafić. Znacznie lepiej wypada pod tym względem film "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego (6/10) opowiadający historię trójki przyjaciół, których rozdzieliła druga wojna światowa, a którzy później przypadkiem trafiają na siebie pod koniec wojny w obozie stworzonym przez komunistyczne służby bezpieczeństwa. Destrukcyjny wpływ wojny obserwujemy na bazie relacji tej trójki - Franka, który zatrudnia się w obozie by ocalić Polkę Annę, w której zakochany jest przebywający w obozie Niemiec Erwin. Jeszcze ciekawiej prezentuje się nagrodzony przez jury debiut reżyserski Jagody Szelc "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc (6/10). To produkcja eksperyment, która łączy w sobie duszny dramat z paranormalnym horrorem. Opowieść o dwóch siostrach, powrocie po latach, pozornym porządku rzeczy. Pełna tajemnic, niepewności, buzująca podskórnym napięciem. Film, który jak mówi sama reżyserka, miał być woltą gatunkową, obrazem, który rozpadnie się pod sam koniec. Moim zdaniem trochę niepotrzebnie. Szkoda również, że film ten za bardzo stoi w rozkroku pomiędzy naprawdę udanym, świetnie zagranym dramatem, a niepokojącym horrorem, ale warto chwalić takie odważne eksperymenty, nawet jeśli nie są do końca udane.
Dla mnie osobiście dwoma najlepszymi debiutami tego roku były "Cicha noc" Piotra Domalewskiego (8/10) – wyróżniona przez Jury Złotym Lwem, oraz "Twój Vincent" Doroty Kobieli i Hugh Welchmana (9/10). Ten pierwszy to niezwykle celna obserwacja pewnej rodziny, w której każdy z nas znajdzie kawałek swojego życia. To film dojmująco polski, o nas samych, o naszych wadach, uprzedzeniach, obawach, słabościach. Każdego dotknie ta niezwykle smutna i brutalna obserwacja. Fenomenalnie zagrana (Ogrodnik! Jakubik!), świetnie zainscenizowana, bezbłędnie napisana. To film, który dość wolno rozwija skrzydła i nie podąża w ekstrema znane z filmów Smarzowskiego (choć właśnie do nich jest najbardziej podobny), ale który zostaje w głowie na długo. Poza tym jest niesamowicie aktualny, bo jego tematem przewodnim jest emigracja zarobkowa i jej wpływ na wszystkich członków rodziny.
"Twój Vincent" natomiast to arcydzieło animacji, prawdziwe dzieło sztuki. To film, którego już sama realizacja zasługuje na podziw. W całości namalowany, później zaanimowany, składający się z obrazów, nad którymi pracowała ponad setka artystów. Zagrany przez aktorów światowej sławy (chociażby Saoirse Ronan), których ruchy i gra aktorska posłużyły za podstawę do obrazów. Nieprawdopodobna w swoim rodzaju forma, na szczęście nie jest jedynym atutem tego niezwykłego filmu. Twórcy nie zapomnieli o treści - ciekawej historii dochodzenia, jakie prowadzi syn przyjaciela Vincenta Van Gogha, który chce dowiedzieć się jak najwięcej na temat śmierci malarza, prowadząc swego rodzaju śledztwo. Ta podróż przez kolejne wspomnienia o van Goghu to dobrze rozpisana, interesująca, wciągająca historia o artyście i trudach jego twórczości. Płynie ona, unosi się dzięki przepięknej, emocjonalnej muzyce Clinta Mansella. "Twój Vincent" to film, do którego z początku trochę trudno jest się przyzwyczaić, w końcu jego forma jest niecodzienna, ale który z każda kolejną minutą zachwyca coraz bardziej.
Wśród pokazywanych w czasie festiwalu filmów znalazły się również produkcje dobrze znanych twórców. Chociażby "Czuwaj" (6/10) Roberta Glińskiego, opowiadające o obozie harcerskim, do którego dołączonych zostaje kilku chłopaków z „gorszego środowiska”, którzy zaczynają burzyć porządek obozu. Ta dość przewrotna historia jest przede wszystkim świetnie zagrana przez młodych aktorów (brawa za opanowanie tej gromady na planie). Szkoda tylko, że kończy się w tak nie pasujący do całości sposób. Jakby zamiast o uprzedzeniach, kompleksach, mylnych pozorach i bezsensownej walce o przywództwo, reżyser chciał zrobić film o trudnym do odgadnięcia psychopatycznym mordercy. Niestety trochę rozczarowujące okazały się "Ptaki śpiewają w Kigali" (6/10), czyli ostatni film małżeństwa Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, który porusza trudny temat ludobójstwa w Rwandzie. Niestety za bardzo przechodzi w kontemplacyjne dłużyzny, zamiennie albo przemilcza albo wykrzykuje problemy. Nie udaje mu się przez to udźwignąć tematu i zamiast poruszać do żywego, zostaje gdzieś z boku. Zawodzi również trochę najnowszy film Łukasza Palkowskiego, ale najprawdopodobniej jedynie przez porównanie z jego wcześniejszymi, fenomenalnymi "Bogami". "Najlepszy" (7/10) owszem jest sprawnym filmem rozrywkowym, ale brakuje mu tego nieprawdopodobnego tempa, energii i charakteru, jakim charakteryzował się film o Relidze. Pierwszy akt opowieści o Jerzym Górskim (który ustanowił rekord świata w triathlonowych mistrzostwach świata) mógłby być również odrobinę krótszy, bo znacznie ciekawiej wypada dalsza część jego historii - czyli treningi i kolejne zwycięstwa. Niemniej jednak z pewnością film przyciągnie do kin tłumy (na Festiwalu był najdłużej oklaskiwanym obrazem, oraz zgarnął nagrodę publiczności), bo to nieźle opowiedziana, podnosząca na duchu historia, świetnie zagrana i zainscenizowana. Jest zabawna, chwilami wzruszająca. Idealny materiał na hit.
Ciekawe czy hitem w kinach okaże się również czarna komedia Pawła Maślona czyli "Atak Paniki" (6/10), który najprościej można by opisać jako polska odpowiedź na hiszpańskie "Dzikie historie". Kilkoro bohaterów i sytuacje, które wyprowadzają ich z równowagi. Szkoda tylko, że polskie historie są tak mało skomplikowane, tak proste - właściwie wszystkie można opisać zaledwie jednym zdaniem - przez co pozostawiają po sobie trochę niedosytu. Można by się również spodziewać po napisach początkowych, które są prezentowane w rytm wesołej piosenki na tle (dosłownie) rozpryskanego mózgu na ścianie, o większe szaleństwo, większe pójście po bandzie. A tak naprawdę tylko sam wstęp może tutaj odrobinę szokować. Jednak mimo tych małych niedostatków film ten broni się genialnym montażem, oraz fenomenalną muzyką Jimka, które szczególnie w trzecim akcie są ze sobą tak perfekcyjnie zgrane, że nie sposób nie dać się im porwać.
42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych zakończył się w sobotę zasłużonym tryumfem „Cichej nocy” ale tak naprawdę festiwal nie kończy się galą zamknięcia. Teraz swoje dalsze życie będą miały filmy prezentowane podczas festiwalu, które wraz z kolejnymi miesiącami będą pojawiać się w kinach (nie tylko polskich). Miejmy nadzieję, że przyciągną liczną publiczność i zdobędą wyróżnienia na kolejnych konkursach i festiwalach. Gdynia udowadnia, że mamy się czym chwalić.