„Zabić arbuza”, reż. Zehao Gao (Chiny 2017)
W zmyślonej kategorii „Najdziwniejsze tytuły 33 Warszawskiego Festiwalu Filmowego” chińskie „Zabić arbuza” przegrywa jedynie z holenderskim „Znajdźcie tę głupią sukę i wrzućcie ją do rzeki”. Komiczna nazwa tegorocznego zdobywcy Grand Prix sugeruje, że jury postawiło na groteskę – podobnie jak w roku 2014, gdy statuetka trafiła do Yukun Xina za „Trumnę w górach”. Tymczasem „Zabić arbuza” to film poważny, społecznie zaangażowany, groteskowy tylko w scenach, w których bohater zwierza się arbuzowej kukle. Czego dowiaduje się owa maszkara? Przede wszystkim, że Cao Chen, farmer o złotym sercu, od dziecka wpajaną miał służalczą postawę wobec władz. Nigdy niczego nie kwestionował, nie zadawał pytań, pokornie wykonywał rozkazy sołtysa, choć cierpiał na tym jego biznes. Ten „idealny” obywatel Chińskiej Republiki Ludowej ściąga klapki z oczu dopiero po spotkaniu z uciemiężonym wieśniakiem, który w akcie zemsty i desperacji dopuścił się zbrodni. Zehao Gao wymierza w system niejedną szpilę i trudno oprzeć się wrażeniu, że wzgląd ten zaważył na werdykcie jury. Przemiana Cao Chena jest przekonująca, jednak towarzyszące jej metafory o dzikich arbuzach czy gwiżdżącej świni rażą łopatologią. Z laureatami Konkursu Międzynarodowego bywa różnie – jedni rozpoczynają w ten sposób drogę do Oscara („Ida”), drudzy popadają w niepamięć (zeszłoroczna „Malaria”). „Zabić arbuza” może podzielić los poprzednika.
Ocena: 5/10
„Zorza polarna”, reż. Márta Mészáros (Węgry 2017)
Urodzona w roku 1931 Márta Mészáros nie kręci filmów z prędkością Woody’ego Allena, lecz cechuje ją identyczne podejście do emerytury. Węgierska reżyserka, która z kamerą brata się od 60 lat, powróciła z kolejną opowieścią o kobietach – wyświetlaną w sekcji Pokazy specjalne „Zorzą polarną”. Historia Olgi i jej chorej matki zaczyna się jak „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej, by chwilę później przerodzić się w ostatnią spowiedź doświadczonej przez życie Márii. Konserwatywnej formule filmu towarzyszy nietypowy przekaz, sama zaś bohaterka należy w kinie do rzadkości. Zdobywa się ona na odwagę, by nie kochać rodzonego dziecka (z powodów, których teraz nie zdradzę), a jednocześnie nie staje się potworem, widz nie przestaje z nią sympatyzować. To duże osiągnięcie Mészáros, która uderza w archetyp matki, podaje w wątpliwość przekonanie o bezwarunkowej matczynej miłości. Dodatkowy walor „Zorzy polarnej” stanowią zdjęcia Piotra Sobocińskiego Juniora – ciepłe i słoneczne, gdy Mária wspomina sielską młodość na Węgrzech, zimne i surowe, kiedy przemierzamy współczesny Wiedeń. Do polskich akcentów należy także angaż Lesława Żurka i Ewy Telegi.
Ocena: 6/10
„Pomiędzy słowami”, reż. Urszula Antoniak (Holandia, Niemcy, Polska 2017)
Niby fikcja, a jednak samo życie. Historia Michała – młodego Polaka, który z własnej woli wyemigrował do Berlina, by zrobić tam prawniczą karierę – to zlepek życiorysów trzech osób firmujących projekt. Urszula Antoniak od lat przebywa na stałe w Holandii (często podkreśla, że czuje się amsterdamką), Jakub Gierszał dzieciństwo spędził w Hamburgu, Andrzej Chyra lawiruje między Polską a Francją. Temat emigracji, najaktualniejszy z aktualnych, nie wiąże się tu z kryzysem uchodźczym, lecz nawiązuje do doświadczeń ekipy. Co za tym idzie – stawia szereg pytań o tożsamość, kształtujące ją czynniki, wrodzoną i nabytą przynależność do pewnej grupy etnicznej. Odpowiedzi udzielane przez reżyserkę często wydają się oczywiste, jednak „Pomiędzy słowami” sprawdza się doskonale jako dramat jednostki, która swą egzystencję w obcym kraju oparła na kłamstwie. Czarno-białe zdjęcia Lennerta Hillege’a obrazują czarno-biały świat, w którym narodowość jest jedna, niezbywalna, a Jakub Gierszał ze swą ciekawą urodą prezentuje się w tej estetyce fenomenalnie. To właśnie elektryzujący duet Gierszał-Chyra sprawia, że film Antoniak opuszcza sferę czystego konceptu i staje się opowieścią o człowieku.
Ocena: 7/10