Jak przygotowuje się pan do tak wielkiego przedsięwzięcia jakim jest właśnie Rawa Blues?
Dziś jest ostatni dzień 41 edycji. I już teraz mam w głowie obraz tego, co wydarzy się w przyszłym roku. Na razie nie zdradzę tej tajemnicy. Wiem, że będzie inna. Dbam o to, by każda edycja różniła się od poprzedniej. W tym roku próbowałem zachęcić publiczność do tańca i chyba mi się to udało.
Tak, było to widać szczególnie pod sceną.
Spróbuję to kontynuować, być może z innym rodzajem muzyki. Jednak tegoroczny rock ‘n’ roll i Rockabilly wydaje mi się dobrym pomysłem.
Ta muzyka ma w sobie coś takiego, że od razu zachęca do tańca.
Wracając do przygotowań, pracuję nad tym cały rok. Wszystko zaczyna się od koncepcji i tego, że muszę znaleźć namiar na amerykańskich artystów. Z tym jest mi coraz łatwiej, bo po 43 latach działań i nagrodzie „Keeping The Blues Alive” otrzymanej w 2012 w Memphis coraz więcej Amerykanów chce u nas grać.
Jest dużo chętnych?
Tak. Chcą grać i nawet na to czekają. Bo jest jeden warunek – nie mogą zagrać wcześniej w Polsce – Rawa musi być pierwsza.
Jak Rawa wpłynęła na inne Festiwale?
Myślę, że przez Rawę zrodziło się nawet około 30 pomniejszych festiwali. To ona wszystko zapoczątkowała, będąc pierwszym, tak znaczącym wydarzeniem. Po 12 latach ogólnopolskiej prezentacji zespołów chciałem więcej. Pamiętajmy, że to była komuna, więc z działalnością na szerszą skalę było trudno.
Na jaki pomysł pan wpadł?
Miałem pieniądze na wybudowanie domu i powiedziałem żonie tak: słuchaj, robię międzynarodowy Festiwal. Mamy znajomych w Amsterdamie, więc zapakujesz ich do autobusu, który ja wyślę i przywieziemy ich na koncert do Polski. Przyjęto ich świetnie i rozwinęło się to na tyle, że później już na scenie grali sami najwięksi muzycy. W dalszym ciągu ten poziom utrzymujemy.
Tak. I ta jakość ma olbrzymie znaczenie. Dla mnie istotny jest też ten punkt, nazwijmy to „techniczny”. Patrząc chociażby na pana występ, widać jak istotny jest rytm. Jak bardzo dopracowany jest każdy aspekt.
Bo w muzyce istotne jest to, by doświadczać jej na żywo. Oczywiście można realizować rożne wydarzenia telewizyjne, ale różnicę widać dopiero, kiedy doświadczy się tego na własnej skórze. Kiedy przyjdzie się na Rawę, to człowiek tym żyje.
Wtedy tę muzykę czuć całym sobą.
Dodatkowo czujemy, jak nasza muzyka działa na publiczność. Ten live musi być. Rawa Blues jest prezentacją szeroko rozumianej muzyki bluesowej. Ale przede wszystkim to muzyka improwizowana, na żywo. I dzięki temu zupełnie niepowtarzalna.
Czym dla pana jest blues? Nie pytam o ogólną definicję, tylko to, co gra w sercu kiedy słyszy Pan to słowo?
Dla mnie blues zawsze był podstawą do muzykowania. Formą edukacji w prostej formie. Tworząc różne wersje bluesa, czasem nawet daleko odbiegające od jego pierwotnej formy, zawsze było to źródło, korzenie.
Czyli zawsze źródło tych nowych brzmień stanowił blues. Często zdarza mi się usłyszeć w nim różne wpływy, np. country.
I słusznie. Bo to również amerykańska muzyka. Zarówno country jak i blues zrodziły się na południu. Blues był domeną czarnoskórych, country – białych. Zarówno ludzie, jak i brzmienia się przenikały. I to widać również na Rawie. Nie mam blokad przed zaproszeniem muzyków ze świata country lub jazzu – grałem z wieloma artystami z różnych nurtów.
Gdybym miała zastanowić się nad własną definicją, czy skojarzeniami z bluesem – dla mnie to rytm i dźwięk harmonijki ustnej.
To wszystko dlatego, że blues zrodził się na plantacjach bawełny. To były tzw. „work-song”, czyli zaśpiew prowadzącego i odpowiedź chórku. To były walory muzyki afrykańskiej.
Z takim schematem kojarzy mi się bardzo „Banana Boat Song” w wykonaniu Harry’ego Belafonte’a. I jej słynny refren: „The daylight came, and now he can finally go home”.
Tak, potem znaczna część tworzonej muzyki była pochodną bluesa. Ja sam tworząc Symphonic Blues – moją wersję bluesa – z którą jeździłem po różnych festiwalach na zachodzie, wyszedłem z założenia, ze skoro czarni wzięli triadę jako najprostszą formę do harmonizowania linii melodycznej (a triada była znana w muzyce klasycznej, chociażby u Chopina) to ja wziąłem od nich te dokonania bluesowe i dołożyłem do nich więcej akordów, więcej współbrzmień. Później ludzie się zastanawiali, co to jest – a to był właśnie Symphonic Blues. Z tym projektem wystąpiłem w Rawie w 1989 roku razem z big-bandem wzbogaconym o orkiestrę kameralną.
Kiedy ktoś ma przećwiczony ten background, a ja długo grałem tę prostą formę, to później łatwiej odejść od tych brzmień.
Łatwiej jest improwizować, bawić się tymi dźwiękami.
Tak, zwłaszcza że gram jeszcze na skrzypcach i komponuję. To ułatwia mi improwizację. Kontakt z muzyką i instrumentem wzbogaca człowieka.
Widzi pan to po widowni festiwalu?
Tak, przyjeżdżają tu przecież ludzie, którzy lubią muzykę na żywo, nie tylko i wyłącznie bluesa. I zawsze są usatysfakcjonowani.
A jaki jest polski blues?
Jest coraz lepszy. Robią go prawdziwi pasjonaci, niekoniecznie dla pieniędzy. Właśnie na Rawie, na bocznej scenie pokazujemy od 7 do 10 zespołów, które wyławiamy ze 100 nadesłanych zgłoszeń. Poziom polskiego bluesa jest bardzo wysoki i bardzo różnorodny. Warto go pokazywać, co ma także walor edukacyjny. Przecież w Polsce kojarzono bluesa z Nalepą i zespołem Dżem.
To prawda, choć jest to ocena trochę tendencyjna, pomijająca wiele talentów.
Tak. Ja pokazuję, co tak naprawdę znaczy blues. Z różnych zakątków. Zapraszam muzyków z różnych części Ameryki, bo każdy z nich gra trochę inny blues., jak chociażby Philip Sayce, który występuje na tegorocznej edycji. To wirtuoz gitary, dla mnie Jimmy Hendrix XXI wieku. Usłyszymy też wielu młodych, zdolnych muzyków jak The Troy Redfern Band z Anglii. To młody chłopak grający na bottlenecku, czyli takim pierścieniu, który nakłada się na palce i dzięki niemy można szybko przechodzić między grą śligającą (tzw. slide) a palcowaniem.
Wśród zaproszonych gości wymienić należy także Altered Five Blues Band, czyli grupę muzyczną z USA, powstałą w 2002 roku. Od 2008 roku wydali aż sześć albumów studyjnych. Ich album z 2021 roku, zatytułowany "Holler If You Hear Me," zdobył trzecie miejsce na prestiżowej amerykańskiej liście Billboard Top Blues Albums Chart.
Kolejnym, interesującym muyzkiem posiadającym niebywałe doświadczenie i otwartość, która sprawia, że poszerza swoje artystyczne granice jest Albert Cummings. To piosenkarz i gitarzysta, który grał z najwybitniejszymi artystami dzisieszych czasów. Do grania bluesa zainspirował go koncert Steviego Raya Vaughana i Double Trouble w 1987 roku. Od tego momentu zajął się grą na gitarze.
Dzięki takiej różnorodności widownia znów dokształci się w muzyce. Widownia to wie, ludzie wierzą mi na słowo, bo większość tych nazwisk nie jest znana.
Z bluesem w Polsce jest tak, że wszyscy wiemy, że istnieje. Ale gdybyśmy mieli podać jakieś konkretne nazwiska, to już pojawia się problem.
Bo niektórzy myślą, że blues to tzw. muzyka przegranych ludzi. Nic bardziej mylnego – dzięki tej prostej muzycznej formie, bardzo szybko można odróżnić muzyka, który nie potrafi grać, od tego który potrafi.
To wymaga kunsztu i pomysłu na to, jak się zaprezentować.
W tej prostej formie trzeba znaleźć przestrzeń dla siebie. Łatwiej się poruszać w dużej harmonii.
Bo pewne rzeczy można przykryć?
Tak. A jeśli tego nie ma, trzeba umieć więcej wydobyć z instrumentu. Dlatego blues powinien być traktowany w Polsce jako podstawa dobrej muzyki, poza klasyczną.
Chyba istnieje taki pogląd, że matką wszystkiego jest właśnie klasyka. I jazz.
Myślę, ze ten blues cały czas ewoluuje a my właściwie niewiele na ten temat wiemy. To naprawdę niezwykły gatunek.