Problemem filmów z serii "Niezgodna" jest fakt, że widzowi trudno emocjonalnie zaangażować się w akcję, kiedy trudno mu w zasadzie połapać się o co w niej właściwie chodzi. To już trzeci film, w którym bohaterowie walczą ze sobą, nie zadając sobie w zasadzie pytania po co to robią. Z drugiej strony z tyłu każdego z tych obrazów płynie przesłanie: podziały szkodzą. Tym razem dostajemy nawet dosadne wyjaśnienie dla czynów bohaterów - "nie wolno dokonywać segregacji ludzi, wszyscy powinni być równi". Taka wiadomość płynęła już z poprzednich części, tym jednak razem zostaje wypowiedziana wprost, dokładnie tymi słowami. Aby wszyscy mogli zrozumieć. Nie zmienia to jednak faktu, że akcja wciąż prowadzona jest niezwykle chaotycznie i często trudno znaleźć związek przyczynowo-skutkowy między poszczególnymi elementami.
Paradoksalnie wspomniana wyżej wada - nie do końca wiadomo po co poszczególne rzeczy dzieją się na ekranie - jest także zaletą. Pod tym względem, że mimo, iż "Wierna" to trzecia część tetralogii, można ją spokojnie oglądać bez znajomości poprzednich odcinków. Teoretycznie wszystkie są ze sobą powiązane, jednak sama oś fabularna jest na tyle chaotyczna, że powiązania te nie mają w zasadzie większego znaczenia. Ważne jest, aby dać się porwać rozwojowi wypadków. Na tym zresztą zbudowana jest cała seria - nawrzucajmy wiele „fajnych” elementów i wydarzeń, to może nikt się nie zorientuje, że fabuła nie ma sensu.
Kiedy więc pogodzimy się z tym, że scenarzyści i reżyser nie zdradzą nam sensowności wydarzeń, możemy dać się wciągnąć kolejnym elementom opowieści. A ciekawych rzeczy w „Wiernej” jest kilka. Po pierwsze - bardzo ciekawa jest strona wizualna dzieła, zwłaszcza początkowe sekwencje, rozgrywające się na toksycznych, czerwonych gruntach. Ze szczególnym wyróżnieniem momentu, w którym na bohaterów zaczyna spadać krwawy czerwony deszcz. To zresztą chyba najciekawszy moment całości. Po drugie - sekwencja ta posiada w sobie scenę, która mimochodem przywodzi na myśl najnowszego „Mad Maxa”. To zresztą kolejna zaleta „Wiernej” - zabawa w zgadywanie, jaki film twórcy właśnie cytują. Reżyser korzysta bowiem z rozwiązań tak wielu filmów, nie tylko z gatunku science-fiction, próbując zakryć nimi braki fabuły, że aż miło patrzy się na tę patchworkową mieszankę motywów. Po czwarte - Miles Teller po raz kolejny bryluje na ekranie. Nie dość, że gra bohatera o dużej dawce luzu, to jeszcze aktor gra go z taką nonszalancją i bez zadęcia, że aż nie sposób nie uśmiechnąć się na jego głupawe wybryki. Po piąte - wiele tu niezamierzonego, sytuacyjnego humoru, wynikającego ze specyficznego zachowania bohaterów. Koronnym przykładem moment, w którym Caleb (Ansel Angort), uciekając przed uzbrojonym napastnikiem, zwyczajnie chowa się za róg, a potem, gdy napastnik nadbiega „znienacka” z tego rogu go atakuje. Sposób nakręcenia tej sceny jest niezwykle zabawny, gdyż zachowania bohaterów są niezwykle niewiarygodne, nie znajdujące odniesienia w rzeczywistości.
Wartym wynotowania jest także fakt, iż trzecia część serii jest jedynie luźno oparta na książkowym pierwowzorze, pomijając znaczne części opowieści, zamieniając je innymi. Zostaje to zresztą zauważone w samych dialogach, gdy bohater Tellera mówi do postaci Angorta: "To nie to samo co czytać o tym w książce”. Samo to można uznać za kolejny plus. De facto oznacza to jednak, że jeden chaos zamieniono drugim. Scenarzyści najwyraźniej też nie wiedzieli o co chodzi w książce, więc postanowili napisać własny tekst, zamieniając jedne dziury i luki na inne. Ciekawym jest jednak, co jeszcze twórcy szykują na kolejny, finałowy obraz. Wydaje się, że szykuje się kolejna bitwa, w której trudno będzie się połapać. Jeśli jednak obraz spełni choć część z plusów ostatniej odsłony, będziemy się mogli chociaż nieźle pośmiać. Bo choć ostatnie filmy z serii „Niezgodna” nie należą do dobrych, nie wychodzi się też z nich z facepalmem, a raczej z pobłażliwym uśmiechem na ustach. Zwyczajnie mogło być gorzej.