Nowa wersja opowiada całkowicie świeżą historię, pokazując początki grupy i ich pierwsze wspólne misje. Losy bohaterek przecinają się, gdy Erin Gilbert (Kristen Wiig), świeżo upieczona profesor Uniwersytetu Columbia, w obawie przed złym wpływem publikacji przed lat na swoją karierę, udaje się do dawnej znajomej, współautorki książki o zjawiskach paranormalnych (Melissa McCarthy), prosząc ją, aby ta zdjęła tytuł z sieci sklepów internetowych. Traf chce, że podczas tej wizyty panie dostają cynk o pojawieniu się ducha w jednym ze starych domostw na Manhattanie. Dostając takie wezwanie, muszą zbadać sprawę. Kiedy okazuje się, że duch rzeczywiście istnieje, szybko wychodzi na jaw, że teoretyczna wiedza kobiet ma swoje praktyczne zastosowanie. Bohaterki postanawiają więc ją wykorzystać, aby nie tylko badać istoty ponadnaturalne, ale i pomóc miastu z jego wyskakującymi jak grzyby po deszczu problemami związanymi z różnego rodzaju duchami. Dość powiedzieć, że w jednej ze scen bohaterka powie: „Już wiem, jak czuje się Batman”.
Obsadzenie w rolach głównych aktorek, które na co dzień związane są z satyrycznym Saturday Night Life, było strzałem w dziesiątkę. Ich interakcje są pełne humoru, pozytywnej energii i wzajemnej, namacalnej chemii. Każda jest wyrazistą osobistością, z ciekawym zestawem cech. Prym wiedzie nieco szalona, przebojowa, wyluzowana, mówiąca z prędkością karabinu maszynowego Holtzman (Kate McKinnon), która jest złotą rączką grupy, odpowiedzialną za ich wysokiej jakości sprzęt. Dobra jest Melissa McCharty, która po kilku jednowymiarowych rolach, ma szansę skraść kilka scen dla siebie swoją pozytywną energią, mogąc wreszcie grać bohaterkę z krwii i kości. Równie dobra jest krzykliwa Leslie Jones, której bohaterka jest osobą, która zna wiele sekretów starego Nowego Jorku, co bardzo przydaje się w kolejnych misjach grupy. Na ich tle najmniej charakterystyczna i zadziorna jest Gilbert. Może dlatego, że jej bohaterka jest najbardziej zakorzeniona w świecie akademickim, próbuje jakoś okiełznać szaloną energię grupy? Na szczęście i ona ma swoje „odpały”, które wywołają nasz uśmiech na twarzy.
Nowa wersja „Ghostbusters” pozytywnie zaskakuje już od strony scenariusza. Humor jest wyjątkowo wyważony, wykorzystujący wszelkie znane rodzaje dowcipów, od sytuacyjnego i wynikającego z charakteru bohaterów, a na slapsticku kończąc. Wyśmienicie ograno też różnorodne stereotypy. Znakomitym było więc obsadzenie w roli „niekompetentnej sekretarki” Chrisa Hemswortha oraz uczynienie z jego bohatera kompletnego idioty. Większość żartów z jego udziałem to istne humorystyczne perełki, pokazujące nieudolność bohatera w wykonaniu najprostszych zadań, jak odebranie telefonu.
Świetne są smaczki związane z oryginalnymi częściami, porozsiewane w różnych miejscach obrazu. Mowa tu nie tylko o zaskakujących cameo, ale i mniejszych momentach, w których o oryginalnych częściach przypominają detale. Bardzo dobre są też liczne odniesienia do Złotych Lat 80., czy to w warstwie słownej, wizualnej, czy bezpośrednich cytatów ze słynnych dzieł filmowych. Obraz Feiga skrzętnie puszcza okiem do widza na prawo i lewo, co chwila racząc go miłą niespodzianką.
Nowe „Ghostbusters” to film wyjątkowo udany. Świetna, lekka wakacyjna rozrywka, która nie urąga inteligencji widza, przysparzając mu przy okazji morza pozytywnych wrażeń. Zwiastuny jak gdyby celowo zaniżyły poziom dzieła, dobierając jego najsłabsze fragmenty. Przez większość czasu obraz Feiga jest bowiem rzeczywiście zabawny i przemyślany. Bardzo pozytywne zaskoczenie, niemal idealny film na lato. Warto!
Ocena: 7,5/10