W ramach spotkania z widzami i dziennikarzami w warszawskim kinie Cinema City przewidziano kilka chwil na podpisywanie plakatów do filmu „Łotr 1”, a także godzinną konferencję prasową, prowadzoną przez Annę Wendzikowską.
Pierwsza część wizyty to oczywiście pełne napięcia oczekiwanie i gęstniejący z minuty na minutę tłum fanów aktora. Na korytarzu pod salą słychać było zachwycone głosy, że komuś udało się spotkać gwiazdę na Hożej w Warszawie, pod siedzibą popularnej stacji telewizyjnej. Czas mijał, a do godziny „0” zostało coraz mniej czasu. Mads Mikkelsen pojawił się dość niespodziewanie, chwilę po ustalonej, przedpołudniowej godzinie. W jeansach i flanelowej ciemnozielonej koszuli, bez obstawy, wyglądał jak zwykły widz. Ani śladu zmęczenia, chociaż z całą pewnością ostatnie miesiące nie należały do najłatwiejszych w długiej karierze fenomenalnego Duńczyka.
Po podpisaniu kilkunastu plakatów do „Łotr 1”, aktor znalazł czas na udzielenie kilku krótkich wywiadów, a także zdjęcia z oczekującymi go widzami. Uprzejmie uśmiechał się do kilkudziesięciu selfies, zanim organizatorzy zaprowadzili go do sali, w której już oczekiwali zgromadzeni dziennikarze i szczęśliwi widzowie, którym udało się wcześniej kupić bilety na specjalny pokaz „Dr Strange’a”.
W czasie konferencji prasowej Mikkelsen opowiadał o granych przez siebie postaciach, ulubionych scenach z serialu „Hannibal” (wymienił prawie wszystkie, które są w serach widzów, ale szczególnie wypunktował finał drugiego sezonu), o trudnościach z przygotowywaniem się do trudnych, fizycznie wymagających scen akcji. Szczególnie w „Dr Strange’u” było ich co nie miara, a aktorzy większość z nich wykonywali zupełnie sami. Na pytanie o to, kto wygrałby prawdziwą walkę na żywo – Mikkelsen czy Cumberbatch, Duńczyk odparł ze śmiechem: „Sprałbym Cumberbatcha na kwaśne jabłko”, po czym dodał – „może i jestem starszy, ale jestem też szybszy”.
Spytany o wizytę w Warszawie, aktor wspominał, że jest w Polsce już czwarty raz, ale nigdy nie ma wystarczająco czasu, żeby nasz kraj porządnie zwiedzić, często natomiast ma okazję pracować z polskimi filmowcami. Uwielbia też filmy Kieślowskiego, a „Dekalog” uważa za swój absolutnie najbardziej ulubiony cykl, który widział jeszcze na studiach.
Mikkelsen najchętniej spędza czas wolny na sportowo – gra w piłkę, w tenisa, biega, ćwiczy w zasadzie wszystko, jeśli tylko ma okazję. Taki tryb życia z pewnością ułatwia podołanie wymagającym fizycznie aktorskim wyzwaniom, których z roku na rok przybywa. Ciekawscy i niecierpliwi widzowie nie mogli powstrzymać się przed dopytaniem o postać graną przez Duńczyka w nowych „Gwiezdnych wojnach” i koniecznie chcieli wiedzieć, czy jego Galen Erso jest pozytywną, czy negatywną postacią. Sprzeczne informacje na ten temat można było przeczytać już od początku prac nad scenariuszem superprodukcji. Mikkelsen z właściwą sobie tajemniczością odpowiedział, że Galena w gruncie rzeczy można określić zarówno jako złego człowieka robiącego dobre rzeczy, jak i dobrego człowieka czyniącego zło. Chętnie natomiast opowiadał o wszystkich swoich złowieszczych wcieleniach, których przez lata kariery nabierało się wyjątkowo dużo. Z nimi aktor nie ma żadnego problemu i zupełnie nie boi się zaszufladkowania. Ma ku temu powody, w końcu nie ma znów tak wielu wszechstronnych i utalentowanych Europejczyków, skutecznie opierających się Hollywoodowi. Oby tak było jak najdłużej.
Kariera tego urodzonego w Kopenhadze pięćdziesięciolatka zaczęła się od profesjonalnych występów tanecznych, ale dość wcześnie upomniało się o niego kino, od razu z sukcesem. Pierwszą rolę w pełnometrażowym filmie zagrał w 1996 roku u Nicolasa Windinga Refn („Pusher”), z którym potem jeszcze kilka razy pracował, w „Bleederze”, filmach „Pusher II” i „Valhalla: Mroczny wojownik”.
W przełomowym dla Mikkelsena 2002 roku aktor zagrał aż w trzech świetnie przyjętych obrazach znakomitych reżyserów kina autorskiego - „Księdze Diny” Ole Bornedala („Nocna straż”), „Wilbur chce się zabić” Lone Scherfig („Włoski dla początkujących” czy „Była sobie dziewczyna”) i „Otwartych sercach” Susanne Bier („Bracia”, „Tuż po weselu”).
Trzy lata później wystąpił u swojego przyjaciela Andersa Thomasa Jensena – w absolutnie fenomenalnych „Jabłkach Adama”. Obraz stał się wielkim przebojem, uwielbianą przez publiczność historią na pograniczu absurdu i makabry, do tego szalenie ciekawą, ciepłą i w gruncie rzeczy optymistyczną. Obsypany deszczem nagród w Danii i uwielbiany przez publiczność na całym świecie (m.in. Nagroda Publiczności na Warszawskim Festiwalu Filmowym w 2005 roku, także w Sao Paulo, Neuchâtel czy Wisconsin) okazał się strzałem w dziesiątkę dla Mikkelsena, który zaczął coraz śmielej poczynać sobie w rolach pierwszoplanowych.
Po występie w roli Le Chiffre’a w fantastycznym „Casino Royale” Martina Campbella aktor na dobre zaistniał w zbiorowej świadomości kinomanów na całym świecie.
Czytaj też:
Nicolasa Windinga Refna początki
Bezwzględny i precyzyjny, okrutny i charyzmatyczny stanowił ucieleśnienie przeciwnika idealnego i po raz pierwszy, całkiem serio, stanowił dla Bonda (debiutujący jako agent 007 Daniel Craig) konkretne zagrożenie. Mads Mikkelsen w tej roli sprawił się wyśmienicie. Jego nieprzenikniony wzrok i interesująca powierzchowność dopełniona intrygującym głosem sprawiły, że Le Chiffre stał się nie tylko tłem do historii, niezbędnym elementem szpiegowskiego „sensacyjniaka”, ale wręcz odrębnym bytem, tak ciekawym, że z powodzeniem mógłby udźwignąć ciężar całego filmu tylko na swoich barkach. Finałowa scena torturowania Bonda na krześle pozbawionym środka z miejsca stała się kultową, bo oto naprzeciw siebie stanęli godni przeciwnicy – nie tylko jako fikcyjni bohaterowie, ale przede wszystkim jako aktorscy tytani. Dzielący podobne losy w życiu zawodowym, wywodzący się z niedużych, artystycznych środowisk, przed którymi aktorski panteon stawał właśnie otworem.
Po sukcesach za Oceanem, Mikkelsen mimo wszystko częściej wciąż wybierał europejskie produkcje zamiast splendoru Hollywood. W 2012 roku zachwycił w „Polowaniu” Thomasa Vinteberga i „Kochanku królowej” Arcela. Później przyjął propozycję wcielenia się w kultową postać Hannibala Lectera w serialu produkowanym przez AXN. Przygoda z telewizją trwała trzy sezony i przyniosła aktorowi szereg nagród i uznanie publiczności na całym świecie. Niełatwo było w końcu zastąpić na stanowisku samego Anthony’ego Hopkinsa…
W ostatnich latach Duńczyk gra rzadziej, ale zdecydowanie może przebierać w propozycjach. Przyjmując role w megaprodukcjach umacnia swoją pozycję, która pozwoli otrzymywać jeszcze ciekawsze i bardziej wymagające aktorskie wyzwania. Rzut oka na dotychczasową filmografię pozwala też przypuszczać, że w najbliższym czasie pojawi się znów w szeregu filmów europejskich, do których wraca ze zdumiewającą regularnością.
Magda Maksimiuk