Gabrielle (Marion Cotillard) mieszka na prowincji we Francji. Jest nieszczęśliwa, a na dodatek ma poważne problemy psychiczne. Gdy zaburzenia stają się groźne dla jej życia, rodzina stawia jej ultimatum - by uniknąć osadzenia w specjalnym ośrodku leczenia, Gabrielle musi wyjść za mąż. Jedynym kandydatem jest Jose (Alex Brendemuhl), robotnik i imigrant z Hiszpanii. Kobieta, nie potrafiąc jednak odnaleźć się w roli żony, trafia do sanatorium. Tam zakochuje się w jednym z pacjentów - weteranie wojennym Andre (Louis Garrel).
Główna postać, odegrana z gracją i zaangażowaniem przez Marion Cotillard, tak bardzo emanuje chłodem i egocentryzmem, że nie sposób jej kibicować. Reżyserka nie przekonuje jednak widza, by ten współczuł protagonistce. Oderwana od rzeczywistości, wiecznie niezadowolona i bujająca w obłokach Gabrielle nie dostrzega starań swojego adoratora, Hiszpana Jose. I chociaż powściągliwa postać Alexa Brendemuhla zawsze ukrywa się gdzieś w tle, to właśnie jemu mamy w tym anty-romansie kibicować. Mężczyźnie, który zagubionej, złośliwej i egoistycznej kobiecie wytrwale towarzyszy. Nawet w chwili, gdy Gabrielle popada w fascynację przykutym do łóżka Andre, Jose akceptuje ciężar własnego cierpienia, by za wszelką cenę zatrzymać urodziwą żonę przy sobie.
Niepodważalnym jest fakt, że Nicole Garcia ma instynkt filmowca - wiele kadrów w jej dramacie to wypieszczone, przykuwające wzrok pocztówki. Gdy bohaterowie stają nad brzegiem morza lub wpatrują się w pełne kolorytu doliny, zdjęcia aż „oddychają” nieskrępowanym czystym powietrzem. Czasem wybrzmiewa w nich melancholijna atmosfera z „Wichrowych wzgórz” czy „Wydarzyło się w Teksasie”. W innym momentach czuć również ryzykowne balansowanie na granicy kiczu, podobne do filmów Xaviera Dolana (w szczególności jego najnowszego „To tylko koniec świata”). Garcia nie wychodzi z tej ryzykownej gry w pełni zwycięsko, bowiem jej film ociera się niekiedy o przedramatyzowaną dosłowność nazbyt wyraźnie.
Największym problemem reżyserki jest jednak utrzymanie jednolitego tempa narracji. Artystyczne sekwencje mieszają się tutaj z fałszywymi emocjonalnie scenami, zaś trafiające w punkt dialogi z tymi drętwymi i niepotrzebnie rozciągniętymi. W efekcie „Z innego świata” nie da się w pełni poczuć i w nim całkowicie zatopić - zawsze znajdzie się ten jeden kamień na drodze, który poczujemy pod kołem, brutalnie wyrywając nas z przyjemnej jazdy.
Film Nicole Garcii, chociaż nierówny, ostatecznie zdołał wynieść się ponad poziom płaczliwej opery mydlanej. Bazując na niezrównoważonej emocjonalnie bohaterce, Garcia opowiedziała historię o odrzuconej, ukrywanej miłości. Prawdę, którą nam tu przedłożone, znamy wprawdzie nie od dziś, ale warto ją sobie przypomnieć w tak estetycznej formie jaką prezentuje „Z innego świata” . W końcu na chorobę zwaną miłość lekarstwa nie ma.
Ocena: 6/10
Autor: Kajetan Wyrzykowski, autor bloga Unusual Motion Pictures
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.