Jim i Aurora są pasażerami na statku kosmicznym, który zmierza w stronę nowego świata - planety, która przypomina Ziemię i ma być rozwiązaniem na przeludnienie naszego globu. Podróż na miejsce zajmuje 120 lat, dlatego cała załoga i liczna grupa pasażerów znajduje się w stanie hibernacji. W wyniku niefortunnego wypadku, Jim budzi się jednak przedwcześnie. Bardzo przedwcześnie. Będąc jedyną żywą osobą na statku, przez niemal rok próbuje znaleźć sposób na naprawienie błędu, który skazał go na samotność w metalowym pudełku. Kiedy wszystkie metody zawodzą, a mężczyzna jest bliski rozwiązań ostatecznych, opatrzność sprawia, że poznaje Aurorę, piękną autorkę książek, której wygląd i poczucie humoru przyciągają jego uwagę.
Film Mortena Tylduma swoim pomysłem oraz stylem przypomina nieco „Titanica” Jamesa Camerona. Oba dzieła opowiadają o „zwykłym chłopaku”, który zakochuje się w dziewczynie „z wyższych sfer”, wchodząc z nią w romans w przededniu katastrofy. Oba wykorzystują melodramatyczne klisze dla opowiedzenia o rodzącym się romansie i wykorzystują motyw poświęcenia się dla uratowania drugiej osoby. Otoczka science-fiction jest więc tu jedynie dodatkiem, wabikiem dla historii o samotności i potrzebie miłości, którą posiada każda żywa istota. Okoliczności, w jakich znaleźli się bohaterowie pozwalają jednak pokazać na ekranie feerię barw i pięknych widoków. Dają też przyczynek kilku niezwykle ciekawym pomysłom inscenizacyjnym. Któż bowiem mógłby pochwalić się pierwszą randką odbytą w kosmosie?
Aktorzy posiadają wzajemną chemię, dzięki czemu dobrze ogląda się ich razem na ekranie. Mimo, że ich losy idą dość prostą i oklepaną ścieżką rozwoju związku, dzięki charyzmie i urokowi dwójki młodych aktorów, film ogląda się z przyjemnością. Gdy dodać do tego niezłe humorystyczne wstawki od barmana-androida, granego przez Michaela Sheena, dostajemy obrazek, który nie wysila naszych komórek mózgowych i pozwala zrelaksować się w kinie.
Najlepsze w „Passengers” są jednak (nie)zamierzone cytaty z innych dzieł kultury. Gdy Jim przesiaduje w barze, ten wygląda niczym wyciągnięty wprost ze „Lśnienia” Stanleya Kubricka. Obrazka dopełnia sławny wzór na dywanie, którym wyłożone jest lokum. Szkoda tylko, że jest to nawiązanie wyłącznie stylistyczne, z którego nic więcej nie wynika. Od pewnego momentu filmowi przydałby się bowiem motyw rodem z horroru, dla rozruszania kulejącej formuły melodramatu.
Drugim, tym razem mniej zamierzonym elementem humorystycznym jest piękna chwila, w której bohater krzyczy, że aby część misja mogła się powieść on będzie musiał „przytrzymać drzwi” (ang. „hold the door”). W roku, w którym dostaliśmy przejmujący odcinek „Gry o Tron”, w którym pada to zdanie, w „Pasażerach” staje się ono elementem pewnej intertekstualności dzieła. A choć scenariusz filmu powstał pewnie wcześniej niż scenariusz serialu, nie sposób nie uśmiechnąć się na ten ciekawy zbieg okoliczności.
„Pasażerowie” wciągają do swojego świata i pozwalają zrelaksować umysł pięknymi kadrami przestrzeni kosmicznej. Jest to dzieło jednorazowego użytku, które jednak ogląda się z przyjemnością, głównie dzięki sympatycznym aktorom, przedstawionym tu w urokliwych sytuacjach.
Ocena: 6,5/10