Małgorzata Czop: Stanisław Wisłocki to szczęśliwy playboy czy niewolnik swojej seksualności?
Piotr Adamczyk: Nie chciałbym go nazywać ani tak, ani siak. Wolałbym by widzowie odczytywali tę postać różnie, nawet skrajnie różnie. Dla mężczyzn być może jego wybory będą zrozumiałe. Nie wszystkie, bo niewątpliwie zachowywał się samolubnie. Natomiast kobiety mogą go znienawidzić. Dla aktora udział w takim projekcie to przyjemność. Fantastyczna jest możliwość grania kontrowersyjnej postaci, która może być różnie interpretowana.
Jednak żyje w trójkącie…
Zastanawialiśmy się z Magdą Boczarską, grającą Michalinę Wisłocką i Justyną Wasilewską, która gra Wandę - kochankę Stacha, jak może wyglądać takie życie, które wydaje się być marzeniem każdego faceta.
Marzenie czy przekleństwo?
Trzeba przyjść do kina i zobaczyć, jak to się może skończyć. Cieszę się, że podeszliśmy do tej pracy tak, jak do pracy w teatrze. Podczas prób z Marysią Sadowską oraz Krzysztofem Rakiem, scenarzystą, mieliśmy szansę współtworzenia scenariusza. Mówiliśmy o swoich emocjach, aktorskich potrzebach. Krzysztof mówił: „to ja Wam taką scenę dopiszę”. Te role rozrastały się i uwiarygadniały dzięki takiemu podejściu. Myślę, że dobre filmowe rzeczy powstają wtedy, kiedy producent angażuje różne talenty i pozwala im swobodnie pracować, współtworzyć.
Skąd czerpał Pan informacje o postaci?
Czytałem różne książki biograficzne o Wisłockiej. Ona chętnie o nim opowiadała. To był bardzo ważny mężczyzna w jej życiu, choć ich życie intymne było dla niej problematyczne. Być może dzięki niemu zainteresowała się seksuologią. Stanąłem przed wyzwaniem zagrania osoby, która istniała naprawdę. Nie jest to postać historyczna, ale prawdziwa. Wybrałem drogę nie tyle dokumentowania, odtwarzania jego zachowań, ale szkicowania portretu, który pasowałby do naszej filmowej historii.
Co było najważniejsze w tym szkicu?
Niejednoznaczność. To, by włożenie go do szufladki „czarny charakter” nie było takie oczywiste. Czy to skurczysyn, bo zostawił dzieci, czy playboy, bo mieszkał z dwoma kobietami i zdradzał żonę… Na pewno jest to postać wielokolorowa, choć złożona z ciemnej gamy barw. Ważne, żeby te barwy wyraźnie się mieniły. Także te pozytywne, jak poczucie humoru czy jego naturalność i szczerość… Często mówimy o typie Casanovy zaliczającym panienki, ale pamiętajmy, że jest jeszcze typ Don Juana, który za każdym razem zakochuje się na zabój…
Jak się Panu żyło w trójkącie?
Cudownie. Żałuję, że film się skończył. Wolałbym, żeby to była niekończąca się telenowela.:)
Dlaczego zgodził się Pan na udział w kampanii „Kochanie to sztuka”?
Uważam, że to, co rozpoczęła Michalina Wisłocka, czyli rewolucja seksualna w Polsce, praca u podstaw wciąż jest potrzebne i ważne. Zachęta do tego, żebyśmy rozmawiali o rzeczach intymnych w sposób szczery w kontakcie z drugą osobą. Żebyśmy mówili o swoich potrzebach i słuchali z empatią drugiej osoby... Michalina zaczęła ten proces i mam nadzieję, że nasz film, który przypomina jej dzieło stanie się elementem społecznej dyskusji. Szczególnie ze względu na aktualność tematów dotyczących antykoncepcji, wychowania seksualnego w szkołach, swobody decydowania o samym sobie każdej jednostki. Rzeczywistość, można powiedzieć, dogoniła swoją aktualnością nasz film.
Historia zatoczyła koło…
Kino czasem może okazać się ważnym społecznie. Tym większa przyjemność wzięcia udziału w takim projekcie. Ale także trzeba pamiętać, że ten film jest po prostu rozrywką. Pełną humoru, atmosfery tamtych lat, emocji i wzruszeń. Poza tym w naszym filmie są „momenty” (śmiech) i dla nich także warto wybrać się do kina...
ZapiszZapiszDalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.