Wytwórnia DC, podchodząc do sprawy od innej strony niż Studia Marvel - najpierw wprowadzając grupę bohaterów w „Batman V Superman: Dawn of Justice”, a dopiero później przedstawiając nam pojedyncze losy poszczególnych członków grupy w ich filmach solowych - samodzielnie skazało się na większy chaos opowiadanych historii. Twórcy nie tylko musieli bowiem opowiedzieć historię głównego filmowego konfliktu, ale też wiarygodnie wprowadzić kilka nowych postaci. Efekt końcowy był więc dość przeciętny. Próba połączenia zbyt dużej liczby wątków nie udaje się bowiem każdemu.
„Wonder Woman”, opowiadająca historię jednej bohaterki, jest więc pod tym względem filmem lepszym, bardziej ułożonym i klarownym od pozostałych elementów DC Extended Universe. Przede wszystkim - opowiadając o jednej bohaterce, twórcom było łatwiej podporządkować wszystkie wątki właściwej historii. To zaś sprawia, że w filmie brakuje uczucia chaosu, tak wyraźnego w poprzednich odsłonach cyklu („Batman V Superman”, „Suicide Squad”).
„Wonder Woman” rozpoczyna się od wizyty Diany Prince w paryskim Luvrze, (gdzie zdaje się być kuratorką) i przesyłki od Bruce’a Wayne’a. „Znalazłem oryginalne zdjęcie. Mam nadzieję, że kiedyś opowiesz mi swoją historię”, mówi liścik, nawiązujący do fotografii, którą Batman odnalazł w „Batman V Superman: Dawn of Justice”. W tym momencie następuje najazd na zdjęcie, przedstawiające Dianę w kostiumie bojowym, wśród grupy żołnierzy i właściwa, retrospekcyjna część opowieści.
Diana przyszła na świat na mitologicznej wyspie Themyscira, zamieszkałej przez Amazonki. Prastary lud stworzony przez Bogów, w celu ułagodzenia morderczych zapędów ludzi, zamieszkiwał wyspę od tysięcy lat, odgrodzony od reszty świata specjalnym zaklęciem maskującym. Kobiety żyją tam w spokoju, jednak stale trenują się w sztukach walki, czekając na dzień, w którym ich umiejętności ponownie okażą się przydatne.
Traf chce, że następuje to na początku XX wieku, gdy u brzegów wyspy rozbija się amerykański pilot Trevor. Diana ratuje mężczyznę przed utonięciem, a następnie musi bronić swój lud przed najazdem niemieckich okrętów, które podążały za Amerykaninem. Kiedy Trevor wyjawia cel swojej misji, Diana decyduje się mu pomóc zakończyć „największą wojną, jaką widział świat”. Oboje wyruszają zatem na front, aby z pomocą pewnego notatnika, pokrzyżować plany niemieckim zbrodniarzom.
„Wonder Woman” ogląda się niemal jak bajkę dla dzieci. Prostolijność, naiwność oraz uproszczenia skomplikowanych mechanizmów wylewają się z ekranu niemal w każdej scenie. Ten styl bezpośrednio koresponduje z samym zachowaniem głównej bohaterki. Diana, spędziwszy całe życie na wyspie, słuchając legendarnych opowieści na temat przeszłości, traktuje realny świat z radością i naiwnością dziecka. Jej reakcje są żywe, niczym nieskrępowane, a czasami wręcz infantylne. Bohaterka, nieskażona cynizmem, podchodzi do wszystkiego z zaufaniem i zaangażowaniem. W podobym sposób reżyserka kreśli świat przedstawiony.
"Wonder Woman” pokazuje tym samym uproszczoną wizję świata. Granice między dobrymi i złymi narysowane są grubymi kreskami. Źli są źli, dlatego, że tacy chcą być (jeden z bohaterów zostaje wprowadzony na ekran, gdy, zupełnie niepotrzebnie, zabija żołnierza własnej armii, by wzbudzić strach w pozostałych), a dobrzy są po prostu prawi „z zasady” (wpływ miało na to pokojowe wychowanie). Nie dostajemy głębszych motywacji bohaterów czy ich wewnętrznych rozterek. Mimo sporego uproszczenia skomplikowanych kwestii wojennych i licznych rozwiązań typu deus-ex-machina, które pojawiają się w scenariuszu, takie podejście do tematu sprawdza się na ekranie, silnie oddając zarówno stan ducha samej bohaterki, jak i mitologiczną otoczkę całej opowieści.
Aktorzy dobrze sprawdzili się w powierzonych im rolach. To, że na ekranie dobrze wypada przede wszystkim Gal Gadot, wynika w równej mierze z umiejętności aktorki, jak i konstrukcji scenariusza. Diana jest jedyną w pełni napisaną postacią, a aktorka umiejętnie zmienia rejestry swojego zachowania między niewinnym dzieckiem, a groźną wojowniczką. Gadot ma w każdej scenie tyle uroku, że wierzymy w jej najbardziej niewiarygodne zachowania. Partnerujący jej Chris Pine jest już bohaterem nieco bezbarwnym, pozbawionym wyrazistych cech charakteru. Zdaje się jednak, że było to zagranie celowe. Miał nie odwracać uwagi od uroku Diany. Na dodatek sami twórcy w wywiadach zdradzali, że postać Trevora ogrywa w filmie rolę „dziewczyny bohatera / damy w opałach” znanej z innych dzieł komiksowych. Złoczyńcy, reprezentowani przez Danny’ego Hustona i Elenę Anayę także nakreśleni są grubymi kreskami, będąc „Złymi Bohaterami” tylko dlatego, że tego wymaga od nich scenariusz. Ich kreacja nie przykuwa szczególnej uwagi, a jednak w ramach opowiadanej opowieści wykonuje swoje zadanie.
"Wonder Woman” ogląda się z zainteresowaniem. Całości brakuje jednak nuty świeżości, czy luzu (próby humory wypadają bardzo różnie - raz wywołując uśmiech, by w innych spotkać się z grobową ciszą), by zaangażować widza bez reszty. Mimo wszystko - opierając swoją opowieść na mitologicznych początkach, twórcy umiejętnie zarysowują świat przedstawiony i uwiarygadniają nawet najbardziej niewiarygodne elementy opowieści. Podporządkowując wszystkie wydarzenia właściwej historii (w filmie brakuje fragmentów, będących tylko i wyłącznie zajawką kolejnych filmów), obraz staje się bardziej klarowny i wewnętrznie spójny. Taki, który można spokojnie oglądać w oderwaniu od pozostałych obrazów cyklu. Wydaje się, że to krok w dobrym kierunku.
Ocena: 6,5/10