Australijka Clare (Teresa Palmer) jest zagubiona w życiu. Nie mając konkretnej koncepcji na siebie, decyduje się na wyjazd siną dal. Ląduje w Berlinie, gdzie przypadkowo poznaje Andiego - czarującego mężczyznę, z którym spędza noc. Andi ma jednak nieco inne zamiary wobec Clare, niż mogłoby się na początku wydawać.
Shortland nie chce przedstawić swojej historii w czerni i bieli, grubą kreską dzieląc swoich bohaterów. Andi jest porywaczem, który – rzecz jasna – zasługuje na potępienie. Jednak to nie typowy socjopata, znęcający się nad swoją ofiarą w możliwie jak najbardziej bestialski sposób. Zamiast tego, Niemiec manipuluje kruchą, psychicznie podupadłą Clare, doprowadzając jej umysł do stanu ruiny. Jednocześnie, Andi dba o swoją „wybrankę”, próbując przekonać Clare do siebie. Shortland interesuje bowiem moment, gdy bohaterka nie tylko udaje przed Andim, że zaczyna godzić się ze swoim losem. Clare nie tylko przyzwyczaja się do swojego porwania, ale tracąc nadzieję na lepsze jutro, nieomalże szuka „szczęścia” w tej beznadziejnej sytuacji.
Reżyserka ciekawie zarysowuje relację oprawcy oraz ofiary. Nie próbuje ze swojego filmu uczynić „Sadysty”, ani patologii podobnej do historii Josepha Fritzla. „Berlin Syndrome” to film grający na nutach psychologii, daleki od szokującej obrazowości. Fakt, że historia Clare działa jak rasowy thriller, to zasługa wybornej Teresy Palmer. Australijska aktorka, odarta ze swojej piękności na rzecz podkrążonych oczu, przetłuszczonych włosów i podartych ubrań, w pełni wczuwa się w rolę porwanej. Nie sposób jej nie współczuć, jednocześnie czując jak marazm bohaterki udziela się widzowi – dosłownie tak, jakbyśmy wraz z nią czekali, aż Andi wykaże się jakimś bestialstwem i zakończy tę mozolną, wycyzelowaną katorgę.
W „Berlin Syndrome” robi się także pożytek z ograniczonej przestrzeni, w której dzieje się akcja. Berlin, znany z tętniącego nocnym życiem klubowego świata, historycznych miejsc i tłumów turystów, zamienia się w Berlin smętnych uliczek, ciasnych kawiarni i odrapanych murów kamienic. Przygrywa temu również minimalistyczna ścieżka dźwiękowa, która akompaniuje niepokojącemu transowi.
Thriller Cate Shortland nie bez powodu otrzymał nominację w konkursie głównym tegorocznej edycji festiwalu Sundance. To film przemyślany, zgrabnie unikający gatunkowej sztampy. Chociaż australijska reżyserka nie wystrzegła pewnych gaf w logicznym porządku swojej historii, wypada jej wybaczyć te małe omsknięcia. Udało się bowiem nie przekroczyć magicznej granicy, gdy nieznośne napięcie męczy lub nuży – w „Berlin Syndrome” trudno odetchnąć i to paradoksalnie sprawia ogromną przyjemność.
Ocena: 7.5/10
Autor: Kajetan Wyrzykowski