W czwartek 26 marca łączna liczba odnotowanych przypadków zakażenia koronawirusem w Stanach Zjednoczonych przekroczyła 83 tys. USA, wyprzedzając Chiny, stały się najbardziej dotkniętym pandemią krajem na świecie. Niemal połowa chorych pochodzi ze stanu Nowy Jork. Naukowcy i media starają się zrozumieć, czemu akurat tam doszło do najszybszego rozprzestrzeniania się zachorowań i ostrzegają, że podobna sytuacja może się powtórzyć w innych miastach i stanach USA.
Główny powód to duża gęstość zaludnienia - pisze portal CNN. Według spisu ludności z 2010 roku w mieście Nowy Jork na jednym kilometrze kwadratowym mieszkało dwa razy więcej osób niż w Chicago i ponad trzykrotnie więcej niż w Los Angeles. Codziennie miliony nowojorczyków jeżdżą do pracy zatłoczonym metrem i chodzą po pełnych turystów, zatłoczonych ulicach. - Jesteśmy przyzwyczajeni do tłumów – mówi burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio. Portal CNN uważa, że przez swoje rozmiary miasto prawdopodobnie pozostanie aglomeracją z największą liczbą przypadków COVID-19.
Nowy Jork to hub transportowy
Kolejnym powodem, dla którego Nowy Jork to epicentrum epidemii w USA może być fakt, że w stanie tym przeprowadza się najwięcej testów - ocenia CNN. Gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo deklaruje, że jedna czwarta wszystkich badań na koronawirusa w USA przypada właśnie na jego stan. - Szukamy pozytywnych wyników, by odizolować (chorych) i spowolnić tempo rozprzestrzeniania się (wirusa) - tłumaczy Cuomo.
Jako kolejny czynnik CNN wymienia spóźnioną reakcję władz. Powołując się na daty podejmowanych decyzji zauważa, że zarówno władze stanowe, jak i miejskie, ostre restrykcje wprowadziły kilka dni później niż np. Kalifornia. Przy wzroście wykładniczym zakażeń każdy dzień zwłoki może oznaczać kolejne tysiące przypadków zakażeń. CNN podkreśla, że Nowy Jork to hub transportowy, przez który przetacza się mnóstwo podróżujących z całego świata. Część zakażonych prawdopodobnie trafiła do największej amerykańskiej aglomeracji z Azji i Europy.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski