Dyrektor sanepidu w Nowym Dworze Gdańskim Tomasz Bojar-Fijałkowski opowiedział dziwną historię, która przytrafiła się służbom sanitarnym na Pomorzu. Pięcioosobowa rodzina z Małopolski przyjechała nad morze, a po kilku dniach sanepid w Nowym Dworze Gdańskim dostał informacje z Krakowa, że w rodzinie jest chłopiec, który miał kontakt z osobą zakażoną koronawirusem.
– Zamiast wrócić do Krakowa, tak jak nam zadeklarowali, celem odbywania kwarantanny w domu, zaczęli podważać nasze zalecenia – opowiadał Bojar-Fijałkowski.
Pomorze. Turystka odmówiła poddania się kwarantannie. Uznała, że sanepid chce jej zepsuć urlop
Wtedy – opowiadał szef sanepidu – rodzina zaczęła też twierdzić, że syn „stał daleko” (zapewne od osoby zakażonej – red.) i nie widzą podstaw do tego, by poddać się kwarantannie. Dodał, że padł jeszcze jeden zarzut ze strony kobiety, matki dziecka: – Że my, jako inspekcja sanitarna, psujemy im urlop, że nikt im nie zwróci wolnych dni.
Według danych z 23 lipca w woj. pomorskim, w którym znajduje się Nowy Dwór Gdański, odnotowano 778 przypadków koronawirusa i 39 zgonów. Jak dotąd ogłoszono wyzdrowienie 640 osób.
Czytaj też:
Gdynia. Ponad 200 osób bawiło się na statku. Sanepid szuka uczestników imprezy