Stanisław Pruszyński swój lokal otworzył 27 lat temu. Nazwał go Radio Cafe, ponieważ pracował w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium. W trakcie pełnego przygód życia był m.in. bezpośrednim świadkiem zamachu na prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Pierwsze restauracje otwierał jeszcze w Kanadzie. Podkreśla, że „nie ma pretensji do rządu” o lockdown, ale zamykanie restauracji uważa za „przesadę”. Jego plan to wytrwać do momentu, gdy ludzie tłumnie wrócą do lokali gastronomicznych.
Pruszyński: Emerytura przed telewizorem, to nie dla mnie
Pan Stanisław wyjaśniał na łamach WP, że w obecnych warunkach nie utrzymałby lokalu. Musiał przeprowadzić się do jednopokojowego mieszkania, a całą zaliczkę w wysokości 50 tys. zł już przeznaczył na pokrycie najpilniejszych zobowiązań. Kilku jego pracowników czeka na należne im pensje. Przyznał, że w trakcie pandemii rozwiódł się z żona, a restauracja jest jego sensem życia. – Co innego miałbym robić? Emerytura przed telewizorem, to nie dla mnie – mówił.
„Gdy staniemy na nogi, będziemy się dzielić zyskami”
– Ucinam wszystkie koszty, ale i tak dokładam do biznesu jakieś 10 tys. miesięcznie. Może jeszcze dwa miesiące tak wytrzymam. Z pracowników pozostały przy mnie dwie osoby. Obiecałem im, że gdy staniemy na nogi, będziemy się dzielić zyskami po połowie. Zasłużyli na to – mówił. Podkreślał, że w przeszłości jego świetnie zlokalizowana restauracja przynosiła ponad 100 tys. zł przychodu miesięcznie i zatrudniała 10 osób. Teraz w miesiąc ma w kasie tyle, ile wcześniej w jeden dzień.
Czytaj też:
Zamieszki przed włoskim parlamentem. Protestujący przedsiębiorcy starli się z policją