Nikt nie ma już wątpliwości, że piąta fala pandemii nie puka do naszych granic, tylko rozpędza się w rekordowym tempie. Nie powinno to być zaskoczeniem, bo nawet prognozy z początku stycznia nie pozostawiały złudzeń, że sytuacja dramatycznie się pogorszy. Grupa MOCOS opracowała trzy warianty. Wszystkie wskazywały, że liczba dziennych zakażeń może przekroczyć 150 tysięcy – przy założeniu, że będzie wykonywanych nie więcej niż 300 tysięcy testów dziennie. Naukowcy zakładali, że szczyt zakażeń nastąpi najwcześniej po 20 stycznia. Poprzedzający tydzień miał być okresem gwałtownych wzrostów.
Kolejne raporty Ministerstwa Zdrowia pokazują, że realizuje się czarny, a jednocześnie niezaskakujący, scenariusz. 18 stycznia potwierdzono niemal 20 tysięcy nowych zakażeń, co oznaczało wzrost tydzień do tygodnia o ponad 70 proc. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska mówił o „lawinowym skoku”, a dzień wcześniej stwierdził, że piąta fala pandemii „puka do naszych granic”. 19 stycznia Kraska nie podał już nowych danych przed oficjalnym raportem ministerstwa. Powiedział tylko, że „liczby są duże”, więc ogłosi je minister zdrowia Adam Niedzielski. Okazało się, że odnotowano ponad 30 tysięcy nowych zakażeń.
– Trzeba wziąć pod uwagę, że wykryte przypadki to nie wszystko. Szacujemy, że wykrywalność w poprzedniej fali była na poziomie 15 procent – podkreśla doktor Franciszek Rakowski z ICM UW. I dodaj, że model uczelni wskazuje nawet 140 tysięcy wykrytych przypadków dziennie.