O tej kuriozalnej sytuacji jako pierwsza poinformowała "Gazeta Wyborcza". Jak czytamy, policjanci z Mielca pojechali na rutynową kontrolę kwarantanny, na której znajdował się proboszcz ze wsi Borki Nizińskie. Duchowny uczy w lokalnej podstawówce, gdzie wykryto koronawirusa, więc razem z uczniami został skierowany na izolację. Gdy jednak policjanci zapukali do drzwi plebanii, okazało się, że nikogo tam nie ma. Zauważyli, że w kościele trwa msza. Dlatego postanowili sprawdzić do środka.
Wtedy okazało się, że ksiądz Ryszard W. odprawiał mszę z udziałem wiernych, rozdawał nawet komunię. Oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Mielcu Urszula Chmura relacjonowała, że funkcjonariusze nie mogli się pomylić, bo mieszkają w tej samej gminie i znają księdza z widzenia. Świadkowie opisywali gazecie, że widok policjantów przeraził księdza, który po mszy próbował wymknąć się z parafii tylnym wejściem.
Gdy policjanci podeszli do kościelnego, ten tłumaczył im, że... nie wie, kim był ksiądz, który prowadził mszę. Wyjaśniał, że proboszcza nie ma, a mszę odprawiał duchowny z innej parafii.
Ksiądz może ponieść surowe konsekwencje
Tłumaczenie nie przekonało jednak policjantów. Jak dowiedział się Polsat News, policja wszczęła już postępowanie w sprawie duchownego. Za przestępstwo z artykułu 161 Kodeksu karnego, czyli narażenie innych osób na zakażenie, księdzu może grozić nawet rok pozbawienia wolności. Jeżeli sprawa zostanie uznana za wykroczenie, może mu grozić 500 złotych mandatu. Poza tym o sprawie został poinformowany sanepid, który może ukarać duchownego nawet 30 tys. złotych grzywny. Do tego sprawę wyjaśniać będzie kuria.
Czytaj też:
Nowe zasady kwarantanny. Idą zmiany, jest projekt rozporządzenia