– Powiedzmy sobie szczerze – bez sensownego ułożenia sprawy zakładów bukmacherskich nasz sport będzie kulał – ocenił Gowin. – Na pewno przez ostatnie sześć lat mogliśmy mieć zdecydowanie większe osiągnięcia w różnych jego obszarach, niż mieliśmy. Gdyby polska piłka była w tym czasie zasilana przez wpływy z reklam zakładów bukmacherskich, to kto wie, być może doczekalibyśmy się nawet klubu w Lidze Mistrzów – popuścił wodze fantazji.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego wyjaśniał także, dlaczego to właśnie on zajmuje się projektem ustawy hazardowej. – Od początku podkreślam, że tym projektem zajmuje się nie jako minister, czy też tym bardziej jako wicepremier, tylko jako szef partii. Nasz rząd jest rządem koalicyjnym – odpowiadał.
Jego zdaniem poprawa przepisów o wpływach z tzw. miękkiego hazardu, przykładowo zakładów bukmacherskich, jest bardzo prostym sposobem na znaczne zwiększenie wpływów do budżetu. – Sam jestem zaskoczony skalą poparcia dla naszych rozwiązań i kompletnie odsuwam na bok takie zarzuty, że popierają nas ludzie, którzy są beneficjentami firm bukmacherskich. Nasza ustawa wyraża interes publiczny. Na zasadzie win-win, wszyscy korzystają. Korzystają firmy bukmacherskie, ale korzystają też kluby sportowe. Korzystają gracze, korzysta budżet, czyli wszyscy obywatele – wyliczał.
Odpracować samobója
Gowin wyjawił też bardziej osobisty powód swojego zaangażowania w pracach nad nową ustawą hazardową. Przyznał, że za rządów PO-PSL pomógł przeforsować szkodliwą ustawę, która na celu miała jedynie przykrycie afery hazardowej.
– Dopóki rządziła Platforma, było to zrozumiałe politycznie, bo z wielkim trudem przychodzi nam przyznawanie się do błędów. Aczkolwiek teraz wielu dawnych polityków PO, po ogłoszeniu naszego projektu, mówiło mi: „świetnie, że to zgłosiliście”, „wreszcie”, „jesteśmy gotowi to poprzeć”. Z punktu widzenia obozu rządowego nie ma już żadnego powodu, by utrzymywać rozwiązania, które są w ewidentny sposób absurdalne. Bo one są po prostu absurdalne – przekonywał.
– Natomiast skoro nawiązał pan do afery hazardowej, to jest to tak naprawdę kolejny powód mojego zaangażowania w realizację tej projektu. Wtedy odegrałem rolę, przykro mi to mówić, pożytecznego idioty. Dałem się namówić Donaldowi Tuskowi na to, by być twarzą Platformy w tej pierwszej, najtrudniejszej fazie afery hazardowej. On mi solennie obiecywał, że wyjaśni tę aferę do samego spodu, a jak się to skończyło, wszyscy pamiętamy – tą sławną komisją śledczą, gdzie poseł Sekuła przemawiał do pustych krzeseł – przypomniał.
Przyznał, że obecnie odczuwa "wyrzuty sumienia i złość". – Powiedziałbym, że dobrze rozumianą sportową złość. Politycy też często ją odczuwają i się nią kierują. Skoro wtedy przegrałem, i to przegrałem głupio, bo strzeliłem sobie samobója, to trzeba iść do przodu i jeszcze strzelić bramkę, już dla własnej drużyny. A tą drużyną dla mnie jest polski naród – stwierdził.
Polityka jak piłka nożna
– Muszę powiedzieć jedno – doświadczenia piłkarskie bardzo przydają mi się w polityce. Na boisku nauczyłem się, że nie należy samemu celowo faulować. Natomiast jeśli ktoś sfauluje cię z pełną premedytacją, to musisz oddać. Naprawdę, tu nie ma zmiłuj! Trzeba poczekać aż sędzia się odwróci i tak – za przeproszeniem – przy***przyć, by agresor następnym razem dwa razy zastanowił się przed ostrym wejściem. Jeśli się nie odda, to w przyszłości może nie skończyć się na guzie, tylko na złamanej nodze. W polityce wygląda to dokładnie tak samo – wskazywał.
– W polityce sprawdza się też inna z boiskowych zasad – nie można grać tylko pod siebie. Wbrew temu, co mówi się o polskich politykach i może też samej naturze polityki, jest to – tak samo jak piłka nożna – gra zespołowa. Solista na dłuższą metę niczego nie osiągnie. Nawet jeżeli jest kapitanem drużyny czy też jej największą gwiazdą, trzeba się poświęcić dla jej dobra – mówił.
Cały wywiad z wicepremierem, a w nim między innymi typy na Euro, do przeczytania na stronie internetowej Weszlo.com.