Dorn ubolewał nad faktem, iż w Europie Polska pozbawiona jest silnego politycznego sojusznika. Za taką sytuację wini obecny obóz rządzący i jego politykę zagraniczną. – To oczywiste, że Polska nie ma już tego wyobrażonego strategicznego partnera. Wyobrażonego, bo uważam, że nigdy Wielka Brytania nie byłaby partnerem Polski w strategicznych sprawach europejskich. Mogłaby najwyżej używać nas instrumentalnie. Przesłanki kryjące się za takim rozumowaniem min. Waszczykowskiego były więc całkowicie błędne. Byłyby błędne, nawet gdyby wynik referendum był odmienny. Nie mamy silnego partnera w Unii, nawet potencjalnego. W ogóle nie mamy partnera – stwierdził.
– Są wypowiedzi pani premier, że trzeba przedstawić plany reformy Unii. Słusznie, tylko jak rozumiem, będziemy je przedstawiać bez partnera. Albo pojawiają się wyobrażenia, że przedstawimy je wspólnie w Grupie Wyszehradzkiej, co jest dość śmieszne, bo rozbieżności interesów są tu dość znaczne. Polityka europejska obozu władzy zaliczyła twarde lądowanie. Polska jest sama – ocenił. Dodał, że także Węgry nie będą wchodzić w żadne sojusze Polski, ponieważ skupiają się na własnych sprawach i będą unikać konfliktów z Berlinem.
Toksyczny konflikt
– Polska byłaby interesująca, gdyby nie była w toksycznym konflikcie z instytucjami Unii. Konflikt jest toksyczny, bo podważa legitymację instytucji wspólnotowych. Polska mówi: "Wy nie macie prawa się wtrącać, bo jesteście urzędnicy, a my jesteśmy emanacją woli suwerena". Politycy PiS wyzywają polityków z Brukseli od "urzędniczyn". Polska mogłaby zabiegać - i coś z tego mieć - o pewne skupienie krajów drugiej prędkości, gdyby była w roboczym, niepozbawionym sporów, ale nastawionym na dojście do jakiegoś porozumienia kontakcie z instytucjami wspólnotowymi oraz przede wszystkim z Niemcami – powiedział. – A tu panuje dystans i chłód, i to jest polska wina. Merkel bardzo zależało na tym, żeby 25. rocznica traktatu z Niemcami miała odpowiednią oprawę i żeby była dobrym wyjściem w przyszłość. Tymczasem przeleciała jako kolejna oficjałka – wskazywał.
Rzucić coś wyborcom
Dorn stwierdził także, że w rzeczywistości nie ma w PiS godnych uwagi przeciwników integracji europejskiej. – Kierunku eurosceptycznego nie ma, są wypowiedzi ekstrawaganckiej pani Pawłowicz. Jej język przemawia do serc posłów i aktywu. Ale jest prezes, który raz tym językiem mówi, a raz nie - jak mu wygodniej. Sama partia też nigdy nie formułuje linii politycznej, tylko prezes ze współpracownikami – mówił. – PiS wchłonął może nie aktyw, ale wyborców Samoobrony i LPR z 2007 r. Mieliśmy dobry wynik w referendum akcesyjnym, ale wciąż parędziesiąt procent było przeciw. Ci ludzie nie zniknęli. Oddają głosy na PiS, Kukiza i Korwina, ale większość na PiS. Politycy o tym pamiętają. Muszą im rzucić coś od czasu do czasu – wyjaśniał.