– Nie mogę sobie wyobrazić, że oni naprawdę próbują wprowadzić to prawo – powiedział w rozmowie z Jerusalem Post dr Efraim Zuroff z Centrum Szymona Wiesenthala. Równocześnie zaznaczył, że domaganie się przez polski rząd zaniechania używania sformułowania "polskie obozy śmierci" ma pełne uzasadnienie historyczne. – Nie było żadnych polskich obozów śmierci. To nie oni je założyli, nie oni je prowadzili, nie było żadnych polskich strażników. Mają w 100 procentach rację – to były nazistowskie obozy śmierci w Polsce, ale nie umiem sobie wyobrazić, że rzeczywiście zamknęliby w więzieniu człowieka za używanie tego sformułowania – dodał.
Instytut Yad Vashem również zabrał głos w sprawie. Profesor Dina Porta z Instytutu stwierdziła, że domaganie się przez Polskę, by mówić o nazistowskich obozach śmierci w zgodzie z prawdą historyczną jest uzasadnione, ale "sposób w jaki Polacy chcą to przeprowadzić jest bardziej niż krańcowy". W jej przekonaniu podejście akie mogę „przydusić” wolność słowa i działalność badaczy.
Projekt poparty przez rząd
Rząd 16 sierpnia poparł przygotowaną przez ministra sprawiedliwości ustawę, która zakłada, że publiczne i wbrew faktom przypisywanie narodowi polskiemu lub państwu polskiemu odpowiedzialności (lub współodpowiedzialności) za popełnione przez III Rzeszę zbrodnie nazistowskie lub inne przestępstwa przeciwko pokojowi, ludzkości oraz zbrodnie wojenne - będzie karane grzywną lub karą pozbawienia wolności do 3 lat. Wyłączono natomiast odpowiedzialność karną za użycie znieważających sformułowań w przypadku prowadzenia działalności naukowej lub artystycznej.
Śledztwo w przypadku przestępstwa znieważania Polski i Polaków ma wszczynać z urzędu prokurator IPN, a wydawane w tych sprawach wyroki będą podawane do publicznej wiadomości.
Czytaj też:
Do trzech lat więzienia za "polskie obozy zagłady". Rząd poparł projekt