– Uświadomiłam sobie, że dwa razy w życiu byłam w takiej sytuacji, że gdyby lekarze nie pomogli mi z ciążą, to bym nie żyła. Podejmowałam bardzo dramatyczną decyzję. Jeżeli zdarzyłoby mi się to w momencie działania nowej ustawy, to mnie by już nie było od 1980 roku na świecie – mówiła w Radiu ZET Janda.
Ta wypowiedź nie przypadła do gustu Tomaszowi Terlikowskiemu, który we wpisie na swoim Facebooku stwierdził, iż czarny marsz jest próbą przykrycia wyrzutów sumienia po dokonaniu aborcji. "Krystyna Janda przyznaje się do aborcji. I aż trudno nie dostrzec, że całe to gadanie o wolności, czarnych marszach, poniedziałkach strajkowych ma przykryć wyrzuty sumienia. To nie żaden czarny marsz, to spotkanie kobiet dotkniętych syndromem, które chcą się przekonać, że przecież nic się nie stało. Tym bardziej trzeba się za nie modlić. Panowie, w poniedziałki różańce w dłoń" – napisał.
Aktorka postanowiła odpowiedzieć na słowa publicysty. Na swoim Facebooku podkreśliła, iż "nie mówiła, że miała aborcję". Zaznaczyła, że wiedza Terlikowskiego jest "przerażająca". "Miałam dwie ciąże pozamaciczne i lekarze operowali mnie dosłownie w ostatniej chwili. Nie uratowali jednego jajowodu i jajnika. Mimo to starałam się dalej (...) Z komplikacjami i zagrożeniami, doszło do szczęśliwych porodów, a pan jest człowiekiem pozbawionym wszelkich zasad moralnych. Czuję się upokorzona . Mam nadzieję że Bóg panu wybaczy, wszystko co pan mówi i robi" – napisała.