"Fakt" podaje, że chodzi o ściśle tajną operację w Rewalu. Biuro Spraw Wewnętrznych razem z policjantami Centralnego Biura Śledczego mieli śledzić funkcjonariusza ze Śląska, który był zamieszany w udział w międzynarodowym gangu handlującym bronią. W ramach akcji śledczych policjantka i technik udający małżeństwo wynajęli pokój, w którym mieli umieścić podsłuch. Technik, który miał się tym zająć nie dokończył jednak swojej pracy i... poszedł na libację alkoholową. Narzędzia i minikamerę odkryła hotelowa sprzątaczka. Akcja jednak była kontynuowana, ale później miało dojść do kolejnej wpadki. Według ustaleń "Faktu", kiedy policjant-gangster był już na miejscu, jedna z funkcjonariuszek spaliła całą akcję swoim zachowaniem w hotelowym barze. "Tak się bawi policja z Warszawy!” - miała krzyczeć.
"Fakt" podaje również, że za wpadkę w Rewalu nikt nie poniósł konsekwencji, a osoby, które tuszowały to zdarzenie awansowały później na najwyższe stanowiska. O nieprawidłowościach dowiadujemy się dzięki kontroli działań BSW w latach 2007-2016, która odbyła się na polecenie obecnego szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka.