Występujący w imieniu Lecha Wałęsy prof. Jan Widacki stwierdził, że dwaj eksperci, o których wspominał, nie są osobami, które „miałyby jakiś liczący się dorobek w zakresie ekspertyzy pisma”. Jak wskazał, jeden z doktorów chemii zajmował się środkami kryjącymi, identyfikacją atramentów, past długopisowych, a nie pismem ręcznym. Prawnik zaznaczył przy tym, że nie przesądza o trafności opinii osób, o których mówił. Zaznaczył, że ekspertyza liczy 236 stron i konieczne jest jej dokładniejsze przestudiowanie. Stwierdził jednak, że „jest to pierwszy sygnał, że nie są to ludzie o znaczącym dorobku w zakresie ekspertyzy pisma”.
Pełnomocnik Lecha Wałęsy odniósł się także do słów prezesa IPN Jana Szarka, który stwierdził, że sprawa Wałęsy jest wyjaśniona, ponieważ dowiedziono, że dokumenty świadczące o jego współpracy z SB są autentyczne. Zdaniem prof. Jana Widackiego "sprawa procesowo nie jest zamknięta". – Kiedy jest złożona ekspertyza, podlega ona ocenie zarówno organu procesowego, czyli prokuratury, jak i ocenie stron, czyli naszej też. Mamy prawo zgłosić zastrzeżenia do tej opinii, mamy prawo zgłosić wniosek o przesłuchanie biegłych w naszej obecności. Mamy prawo wnosić o powołanie innych biegłych – tłumaczył prawnik.
Prof. Widacki powtórzył też formułowane już we wcześniejszych wywiadach wnioski na temat ewolucji pisma Lecha Wałęsy. Wyjaśnił, że w kryminalistyce stosowane jest pojęcie impulsu w znaczeniu fragmentu tekstu, który jest napisany za pomocą jednego pociągnięcia np. pióra czy długopisu.– Wałęsa z całą pewnością pisał w roku 1970 impulsem literowym, na co są dokumenty, niewątpliwe jego rękopisy z roku 1970. Wałęsa nie potrafił wtedy napisać jednym pociągnięciem więcej niż jedną literę. A jak popatrzymy na to zobowiązanie do współpracy, to ono jest podpisane impulsem sylabowo-wyrazowym, czyli to jest dwie klasy wyżej. Więc już to budzi wątpliwości! – dowodził prawnik.