Z komunikatu Prokuratury Okręgowej w Łodzi 20 stycznia wynika, że do wypadku doszło około godz. 6:20. Poseł Wójcikowski jechał volkswagenem bora i uderzył z lewej strony w barierki, po czym obrócił się o około 90 stopni w prawo, ustawiając się w poprzek do kierunku jazdy na prawym pasie. „Nadjeżdżający VW caddy zdołał ominąć lewym pasem osobowego VW, zatrzymując się w niedużej odległości. Następnie w VW bora uderzył ford transit, co doprowadziło do zepchnięcia VW osobowego na transportowy" – czytamy w oświadczeniu prokuratury. Kilka dni później podano, że sekcja zwłok wykazała, iż poseł zmarł w wyniku rozległych obrażeń wewnętrznych.
„Rzeczpospolita” rozmawiała z właścicielem forda transita. Jak przekazał, pracownicy zadzwonili do niego tuż po wypadku. – Byłem na miejscu o 6.52. Zaniepokoiło mnie, że gdy dojechałem, nie było jeszcze żadnych służb. Stały tylko: auto posła, volkswagen caddy i jakiś ciemny samochód, a nasz transit był 80 m dalej – mówi Marek Kamola. – Rozmawiałem z moim kierownikiem. Mówił, że jechał ok. 80 km na godzinę, ale uderzył w auto posła może przy 30. Nic nie widział, bo samochody nie były oświetlone. Ciemny pojazd posła stał na asfalcie, biały volkswagen w rowie, a nasz kierowca wyjeżdżał zza wzniesienia – dodał.
Podróżujący volkswagenem caddy mieli z kolei twierdzić, że tuż po wypadku Wójcikowski wysiadał z samochodu i z latarką oglądał uszkodzenia. Kamola mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że później wsiadł do auta. – Ciekawe, że w jego samochodzie nie było akumulatora. Stał prosto, jakby go ktoś postawił, 20 m dalej przy barierkach – kontynuuje rozmówca.
Na początku podawano, że jedną z przyczyn wypadku może być wpadnięcie przez posła w poślizg. GDDKiA w Łodzi informowało jednak, że na drodze panowały tego dnia dobre warunki - nie padało i było sucho od kilku dni.