Ewa Kopacz zaznaczyła, że była w Moskwie „w przeciwieństwie do innych, którzy nie chcieli tego oglądać”. – Ja to widziałam i byłam wstrząśnięta – mówiła. – Zobaczyłam coś, co nawet mnie, lekarza, który widział niejedno, który widział człowieka z katastrofy samochodowej, z katastrofy kolejowej, nawet mnie ogrom rozczłonkowania tych ciał przeraził – przyznała.
Jak tłumaczyła, osoby, które poleciały do Moskwy, chciały jak najszybciej zabrać swoich bliskich do ojczystego kraju. – Można było podjąć dwie decyzje - albo zostawiamy ciało mojego bliskiego - i część na pewno tak zdecydowała, bo były osoby, które wracały razem ze mną z Moskwy, które nie rozpoznały swoich bliskich – mówiła. Podkreśliła, że nie wszystkie ciała były do rozpoznania, ponieważ Jak dodała, nie „były za bardzo uszkodzone”. – Można było je identyfikować genetycznie, tylko trwało by to tyle, ile by trwało – dodała.
Zaznaczyła, że dziś może oczywiście powiedzieć, że "straszna rzecz się stała". – Rzeczywiście nie powinno się to stać, żeby te kawałki znalazły się w tych trumnach, żeby były wymieszane na tyle, żeby rodziny dzisiaj to od nowa przeżywały. Nie bez powodu w wielu krajach na świecie, gdzie są katastrofy lotnicze, chowa się tych ludzi do jednej, wspólnej mogiły – mówiła. Monika Olejnik zwróciła wówczas uwagę na to, że wiele rodzin buntuje się na takie stwierdzenia. Kopacz tłumaczyła, że „ci ludzie lecieli w jednym samolocie i w jednym samolocie zginęli, na skutek tego, że ktoś podjął decyzję o tym, że ten samolot ma w tak ekstremalnych warunkach lądować”. – Czy to jest ujma, żeby modlić się również za kogoś, kto leciał w tym samolocie? Nawet jeśli to była osoba nieznana? Czy w naszej tradycji, tej katolickiej, chrześcijańskiej, jest ujmą modlić się za kogoś, kto zginął w jednej katastrofie? – podsumowała.