4 grudnia 2003 roku premier Leszek Miller wziął udział w obchodach Barbórki w kopalni miedzi w Lubinie. Zdecydowano się wówczas na powrót śmigłowcem z Wrocławia do Warszawy, ponieważ krótko później miał mieć miejsce wylot delegacji rządowej do Dublina w związku z procesem przystępowania Polski do Unii Europejskiej. W okolicy Warszawy w maszynie z powodu oblodzenia wyłączyły się oba silniki, ale pilot maszyny ppłk Marek Miłosz, dzięki zastosowaniu tzw. techniki autorotacji, zdołał wylądować awaryjnie. Na Twitterze były premier Leszek Miller przyznał, że osoby, które przeżyły tamten wypadek regularnie spotykają się 4 grudnia. Miller wyznał, że tuż po wypadku „najbardziej bał się, że helikopter się zapali i wszyscy spłoną”. – Na każdym filmie, gdy helikopter zderza się z ziemią jest malowniczy wybuch. Gdyby nie warunki atmosferyczne, maszyna pewnie by się zapaliła – wyjaśnił.
W związku z wypadkiem Prokuratura Wojskowa oskarżyła pilota maszyny o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy - przez to, że nie włączył instalacji przeciwoblodzeniowej w trybie ręcznym - i nieumyślne spowodowanie wypadku. Marek Miłosz - pilot śmigłowca i dowódca załogi (wtedy w stopniu majora), zdołał awaryjnie wylądować, stosując manewr autorotacji. Sąd w 2011 roku ostatecznie i prawomocnie uniewinnił wojskowego od zarzutów. – Byliśmy radośni, że nikt nie zginął. Uważaliśmy, że pilot, pułkownik Miłosz po prostu ocalił nam życie. Nie mamy do niego pretensji. Wykonanie tego manewru w tamtych warunkach, w nocy – było czymś niezwykłym – powiedział w TVP Info Leszek Miller.
Ppłk Marek Miłosz przyjął wyrok z ulgą. Powiedział, że po wypadku nie spodziewał się, iż sprawa będzie ciągnęła się tak długo. Zdaniem obrońcy Miłosza, mec. Andrzeja Werniewicza, „sąd zdemolował apelację prokuratorską, wykazał jej totalną bezzasadność”. – Sprawiedliwości stało się zadość. Jestem bardzo zadowolony z werdyktu Sądu Najwyższego – skomentował wyrok minister obrony Bogdan Klich.