– Byłam na fali. Uściski dłoni prezesów, wizyty w zakładach pracy. Wywalczyłam sobie program podróżniczy „Misja Martyna”. Czułam, że nie może być lepiej. Było rewelacyjnie – wspomniała. Dobrą passę przerwał wypadek samochodowy. Podczas realizowania zdjęć na Islandii zginął jej przyjaciel, operator kamery. – Obudził mnie potworny huk. Leżeliśmy z Rafałem twarzą w twarz. To był chyba jego ostatni moment. Rafał osierocił trójkę dzieci. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego przeżyłam. Dlaczego Rafał nie? To było nielogiczne – stwierdziła dziennikarka.
– Nie powiem, że miałam myśli samobójcze, tylko bardzo chciałam zasnąć i się nie obudzić, żeby nie musieć się z tym mierzyć – dodała. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że ta historia po raz kolejny odmieni jej życie. – Kiedy zdałam sobie sprawę, że mam złamany kręgosłup, nie wiadomo, czy jeżdżąc na wózku inwalidzkim, wrócę do pełnej sprawności, powiedziałam do pana doktora, że mam taki plan, że w przyszłym sezonie chciałabym zdobyć Mont Everest. Powiedział, że to jest niemożliwe. To było to słowo, które wyzwoliło we mnie energię – zaznaczyła Wojciechowska.
W 2006 roku, czyli półtora roku po złamaniu kręgosłupa stanęła na szczycie Mont Everestu. – To jednocześnie był kolejny ważny punkt zwrotny w moim życiu. Postanowiłam więcej z siebie dawać, głównie zająć się dawaniem, a nie braniem – podkreśliła podróżniczka.
Czytaj też:
Martyna Wojciechowska jako jedyna Polka ma własną lalkę Barbie