W środę 11 kwietnia ambasadorowie państw członkowskich Unii Europejskiej opracowali kompromisowy tekst dyrektywy o pracownikach delegowanych. Sprawująca prezydencję w UE Bułgaria prześle teraz dokument do Parlamentu Europejskiego, który zadecyduje o jego ostatecznym losie. Jeśli nowe przepisy zostaną zatwierdzone, będzie to oznaczało poważne zwycięstwo prezydenta Francji Emmanuela Macrona, dla którego zmiana zasad delegowania pracowników do krajów UE była jednym z priorytetów. Jednocześnie będzie to cios dla Polski i Węgier, które do końca i najmocniej sprzeciwiały się przyjęciu dyrektywy w takiej treści.
Czytaj też:
Trudna wiosna Macrona
Politycy z naszego kraju od początku przekonywali, że zmiany w dziedzinie pracowników delegowanych uderzą w kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Do tej pory polscy pracownicy w pewnych branżach byli konkurencyjni na rynku europejskim, ponieważ zwyczajnie zarabiali mniej niż osoby z danych krajów. Nie obowiązywały ich bowiem m.in. minimalne stawki, gwarantowane w niektórych państwach. Ostatecznie kompromis polegać ma na tym, że pracownicy delegowani po 12 miesiącach (możliwość przedłużenia o 6 kolejnych miesięcy w pewnych przypadkach) zostaną objęci prawem danego kraju.
Rafalska: Problem delegowania pracowników w największym stopniu dotyczy polskich firm
W październiku ubiegłego roku polska minister pracy ubolewała nad brakiem porozumienia w ramach Grupy Wyszehradzkiej w kwestii pracowników delegowanych. – Biorę to pod uwagę, że problem delegowania pracowników w największym stopniu dotyczy nas i polskich firm transportowych, ale też wyraźnie mówiliśmy, że dzisiaj bój nie dotyczył tylko polskich przedsiębiorców, tylko tak naprawdę swobody świadczenia usług i konkurencyjności wszystkich transportowych, unijnych firm, które stracą na konkurencyjności – komentowała rozłam w V4 Elżbieta Rafalska.
Czytaj też:
Rozłam w Grupie Wyszehradzkiej. Państwa UE uzgodniły stanowisko ws. pracowników delegowanych