– Prezydent jest bezpartyjny, przez 12 lat rządził z PiS-em, jedną z większych nagród dostał jego zastępca, pan Ireneusz Stachowiak, przyjaciel Zbigniewa Ziobry – akurat prezydent ma poglądy bardzo pluralistyczne, rządziła szeroka koalicja, miasto pięknie się zmieniło – tłumaczył Brejza. – Ja jestem atakowany za co? Za to, że prezydent nosi takie nazwisko jak ja? Nie jest członkiem Platformy Obywatelskiej. Nagrodę dostał pan Polak, asystent Beaty Kempy. To były nagrody dla urzędników, pracowników administracji, woźnego, który musi przeżyć za 1800 złotych miesięcznie – wyliczał Krzysztof Brejza podkreślając, że sam jego ojciec nie wziął żadnej nagrody.
Polityk określił to mianem „ataku” i stwierdził, że jest prowadzona na niego nagonka, bo ujawnił „lewe nagrody PiS-u”. Przypomnijmy, że to własnie on był autorem interpelacji, po których opinia publiczna dowiedziała się, że wszystkim członkom Rady Ministrów pod wodzą Beaty Szydło zostały przyznane nagrody. – Doprowadzę tę sprawę do końca. Zmusimy polityków PiS, żeby te nagrody wróciły do budżetu – zarzekał się Krzysztof Brejza. Jego zdaniem nie było podstaw prawnych do przyznania nagród.
Odpowiadając na pytanie prowadzącego, Krzysztof Brejza przyznał, że boi się o rodzinę. – Boję się, bo od poniedziałku do piątku jestem w Warszawie, zostają sami. Dostaję różne pogróżki. Ale czasem strach ma duże oczy. Ja się nie poddam – podkreślił polityk PO.
Czytaj też:
Kaczyński nie wiedział o nagrodach? Brejza: To on wymyślił ten system