Rozmówca "Gazety Wyborczej" potwierdził, że zajmuje się sesjami zdjęciowymi, w których często nagie modelki za jedyne okrycie mają właśnie wypożyczane od niego żywe węże. Przyznał, że posiada pytona tygrysiego, i że był z takim wężem nad Wisłą przed kilkoma tygodniami. Zwrócili na to uwagę internauci, ponieważ fotograf chwali się zdjęciami znad tej rzeki w mediach społecznościowych. Na policję udał się po to, by wyjaśnić, że to nie jego zwierzę jest teraz poszukiwane przez lokalnych funkcjonariuszy.
Fotograf domyślił się, że to właśnie jego mógł widzieć przelatujący w okolicy Wisły paralotniarz, który przekazał potem mediom, że ktoś próbował wyrzucić gigantycznego węża do Wisły. Dodał jednak, że znaleziona przez aktywistów z fundacji Animal Rescue zrzucona przez węża skóra nie mogła należeć do żadnego z jego zwierząt. – Ja jeździłem na plażę w Wilanowie, a oni szukają go w Gassach. Wąż porusza się wolniej niż człowiek, może przebyć kilkaset metrów, ale nie taką odległość – mówił dziennikarzom. Policjanci faktycznie ustalili, że wąż dostrzeżony przez paralotniarza nie był tym, którego poszukują polskie służby.
Poszukiwany pyton
Wszystko zaczęło się w sobotę 7 lipca, kiedy Służba Ochrony i Ratownictwa Zwierząt Animal Rescue Poland poinformowała na Facebooku, że dostała zgłoszenie o znalezieniu wylinki węża. Patrol służby pojechał na wskazane miejsce nad Wisłą, leżące na terenie gminy Konstancin-Jeziorna. Znaleziono tam wylinkę o długości 5,3 metra i obwodzie ok. 0,5 metra. Według eksperta należała ona do dorosłego pytona tygrysiego.
Wszystkie znalezione ślady świadczą o tym, że historia z wężem nie jest żartem i groźny gad rzeczywiście pozostaje na wolności. Służby apelują do mieszkańców podwarszawskich miejscowości Gassy, Dębina, Ciszyca, Czernidła i Łęg o szczególną ostrożność.
Czytaj też:
Pyton na lotnisku. Pasażer schował go w przenośnym dysku