Na początku rozmowy na antenie TVN24 sędzia Iwulski tłumaczył, że w sądzie wojskowym, do którego został wcielony przymusowo, orzekano głównie w sprawach o dezercję. Opowiedział, że podobnie jak każdy student, po skończeniu nauki poszedł do wojska. – Prawnicy przeważnie szli do WSW, to też się mi stawia zarzut, że ja w jakimś kontrwywiadzie czy wywiadzie byłem. Praktycznie wszyscy prawnicy szli na rok do WSW – tłumaczył. Jak dodał, po rocznym pobycie i otrzymaniu stopnia podporucznika, był już „normalnie sędzią”. Dodał, że sądził w wydziale cywilnym, i że nie miał wówczas odwagi odmówić. – Na takie bohaterstwo nie było mnie stać wtedy – stwierdził.
W dalszej części rozmowy sędzia Iwulski przekonywał, że w obecnej sytuacji nie da się porównywać tego, co robił wówczas, z jego późniejszą pracą. Przyznał, że nie czuje się jako osoba podlegająca oczyszczaniu. – Ja robiłem wszystko to, co trzeba, a już od 30 lat z całą pewnością robię to, co sędzia Sądu Najwyższego powinien robić – stwierdził. Dodał, że może rzeczywiście już za długo jest sędzią, ale z drugiej strony mógłby jeszcze pracować. – Poczuwam się, że mam duże doświadczenie, wiedzę i nie byłem najgorszym sędzią Sądu Najwyższego – oceniał. Zaznaczył, że nie spodziewał się takiego „prześwietlania”. – Ja pełnię funkcję publiczną, a nie polityczną. To są takie elementy walki politycznej, do której ja w ogóle nie jestem przyzwyczajony – przyznał.
Czytaj też:
Onet: Sędzia Iwulski orzekał w kilku sprawach w PRL. Sam twierdził co innego