Szwecja. Podejrzane mięso z Polski trafiło do 80 szkół i przedszkoli

Szwecja. Podejrzane mięso z Polski trafiło do 80 szkół i przedszkoli

Mięso, zdjęcie ilustracyjne
Mięso, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Unsplash / rawpixel
Podejrzane mięso, które pochodziło z uboju chorych krów w Polsce, trafiło na szkolne stołówki w Szwecji.

Urzędnicy z Wydziału Środowiska ze Sztokholmu poinformowali, że blisko 100 kilogramów nieprzebadanej wołowiny z ubojni, która handlowała mięsem z chorych krów, trafiło do szwedzkich szkół oraz przedszkoli. Za zakup mięsa była odpowiedzialna hurtownia, która następnie przekazała mięso firmie cateringowej obsługującej blisko 80 szkół i przedszkoli na terenie całego Sztokholmu.

Daniel Persson, który z ramienia urzędu przeprowadza kontrole żywności w szwedzkich placówkach edukacyjnych przekazał, że na chwilę obecną nie ma żadnych dowodów na to, że spożycie podejrzanego mięsa miało jakiekolwiek negatywne konsekwencje dla zdrowia. Inspektor podkreślił, że złej jakości mięso trafiło również do restauracji w Uppsali czy Sztokholmie. W sumie na szwedzki rynek wyeksportowano blisko 240 kg mięsa z rzeźni, która nie miała zgody na prowadzenie działalności.

zokujące wyniki dziennikarskiego śledztwa w ubojni

W polskich rzeźniach od lat na masową skalę zabija się chore krowy. Jedząc ich mięso narażamy zdrowie i życie. W branży o tym procederze wiedzą wszyscy, ale liczy się tylko biznes. Bardzo opłacalny biznes. Pokazali to w swoim śledztwie dziennikarze „Superwizjera”.

Jeden z nich zatrudnił się w ubojni, do której trafiało chore bydło. – Bardzo dużo jest zakładów, które się specjalizują tylko w leżącym bydle, bo to jest największy biznes – wyjaśnia. Jeden z zakładów, o których mówi informator, to ubojnia, jakich wiele w całej Polsce. Połączona jest z zakładem przetwórstwa mięsa i wędlin. Rodzinna firma zatrudnia kilkudziesięciu pracowników. Według informacji „Superwizjera” ten typowy zakład w nocy zamienia się w rzeźnię chorych krów. (…) By przeniknąć do wnętrza firmy, dziennikarze użyli fortelu. Jeden z nich poszedł na rozmowę o pracę do ubojni, wcielając się w rolę poszukującego pracy rzeźnika. Pracę rozpoczął już następnego dnia rano.

Nowego pracownika początkowo skierowano na linię rozbioru mięsa, gdzie nie miał do czynienia z zabijaniem krów. O tym, co dzieje się w firmie w nocy, świadczyły jednak cuchnące i sine połacie wołowiny pozostawione przez brygadę zajmującą się ubojem. Mężczyzna, który instruował dziennikarza „Superwizjera”, kazał mu „czyścić wszystkie farfocle”. – Ma to wyglądać – mówił. Z niektórych tusz usunięto znaczną część mięsa. Dlaczego? Mogło to wskazywać na usuwanie ropieni i innych chorych tkanek. Jedna z pracownic na uwagę, że tusze są jakieś dziwne odpowiada: coś takiego to więcej idzie na kebaba. – Dlatego ja nieraz powiedziałam: K***a, kebaba już nie – dodała.

Inny z pracowników pokazywał mięso z „leżącego” bydła. – Po porodzie na przykład, wiesz, albo nogę złamała. Złamie nogę, to ci już się nie nadaje do chowu, nie? A musisz ją opie****ić, bo co z nią zrobisz? Ale już handlarze dają taniej, bo jest uszkodzona. Dla siebie tego nie biję, bo nie nadaje się. Ale dla zakładu normalnie. Tak, dla zakładu to same pieniądze są – mówi pracownik. – Coś w szynce miała, jakiś ropień, nie ropień, bo wycięte jest. Dzisiaj to takich nie ma, mało jest. A nieraz jest dużo – dodaje wskazując na jedną z krów.

Źródło: Gazeta.pl