Za zniesieniem w państwach UE zmiany czasu - czyli rezygnacją z przestawiania zegarków dwa razy w roku - odpowiedział się Parlament Europejski w Strasburgu. Projekt nowelizacji dyrektywy przewiduje, iż ostatnia zmiana czasu w UE miałaby mieć miejsce w 2021r.
Zdrowym łatwiej, gorzej chorym
– Tylko połowa z nas nie ma żadnych problemów ze snem - zauważa dr Skalski. Dla zdrowych osób zmiana czasu z zimowego na letni (i odwrotnie) wiąże się co najwyżej z gorszą formą w weekend. Tacy ludzie muszą się przestawić, ale po 2-3 dniach ich mózgi uczą się godzinnego przesunięcia - i znów zasypiają albo budzą się o normalnej porze. Gorzej ma druga połowa populacji, która ma zaburzony sen albo żyje niezgodnie z własnym rytmem okołodobowym. Jak tłumaczy dr Skalski, który pracę naukową łączy z przyjmowaniem pacjentów w Poradni Leczenia Zaburzeń Snu, pacjenci z bezsennością lub z nadmierną sennością muszą uczyć swój mózg regularnego zasypiania lub rozsądnego korzystania z drzemek. W ich przypadku zmiana czasu nawet o godzinę to konieczność całkiem nowego treningu behawioralnego, dodatkowy stres i utrudnienie terapii.
Doktor wylicza, że zaburzenia snu nawet u dzieci wiążą się z otyłością, zaburzeniem funkcji poznawczych, wzrostem ciśnienia. Lekarze obserwują zwiększoną liczbę zawałów serca w sytuacji, gdy ludzie są zmuszani do rozpoczynania i kończenia aktywności w innych godzinach, niż te zgodne z ich własnym rytmem. Dr Skalski uważa, że czasu nie powinno się zmieniać. Jak mówi, w różnych dyskusjach i panelach dotyczących zmiany czasu nawet obecni tam ekonomiści przekonują, że zmiana z czasu letniego na zimowy - i odwrotnie - nie przynosi żadnych zysków. Za to straty są ewidentne.
Straty moralne?
- Kiedyś nie włączano żarówek i zużywano mniej prądu, ale teraz włącza się klimatyzację i inne urządzenia, które zużywają o wiele więcej prądu, niż żarówka. A koszty związane z zatrzymaniem pociągów, lotnisk, są ogromne. Zmiana czasu zawsze przynosi też straty zdrowotne, a te mają nie tylko wymiar finansowy, ale i moralny. Nie ma znaczenia, czy w związku z przestawieniem czasu umrze 10 czy 15 osób więcej, czy będzie 10 - czy 15 proc. więcej zawałów; jedna śmierć, jeden zawał już nie jest wart zmiany czasu - mówi dr Skalski. Doktor zaznacza, że naturalny dla terenów Polski jest czas zimowy - i jego zdaniem warto przy nim pozostać. Postulaty, aby cała Europa miała jednakowy czas, uważa on za absurdalne, bo - jak mówi: gdzie Portugalia, a gdzie Finlandia. Zaznacza on równocześnie, że dla człowieka bardzo ważny jest kontakt z porannym światłem. Dlatego dr Skalski mniejszą wagę przywiązuje do tego, czy ostatecznie zdecydować się na czas letni, czy zimowy. Przede wszystkim należy zrozumieć, jak ważne są regularne zachowania zgodne z własnym zegarem biologicznym.
Dyskomfort czy sprawa życia
– Aż 30 proc. ludzi na świecie żyje niezgodnie z własnym rytmem – stwierdza dr Skalski, powołując się na badania australijskie. Chodzi nie tylko o tzw. skowronki zmuszane do pracy w późnych godzinach wieczornych oraz sowy zrywane o świcie do szkoły i pracy. Problem dotyczy również pracowników zmianowych i ludzi, którzy żyją nieregularnie. - Zegar biologiczny rozregulowuje się, kiedy co dnia ludzie chodzą spać i wstają o innej porze. Rytm dobowy jest odpowiedzialny za wszystko, w tym za wydzielane hormonów, odporność. Wystarczy pół roku pracy zmianowej i człowiek już łapie infekcje. To może nawet grozić sepsą - ostrzega rozmówca PAP. Podając przykład, mówi on o przypadku pewnego pacjenta, młodego, zdrowego człowieka u progu kariery zawodowej, który w wyniku pracy nocnej trafił do szpitala z sepsą, spowodowaną znacznym spadkiem odporności.
Doktor przytacza wyniki badań wykonanych w jednej z firm wśród osób pracujących na jedną zmianę - i pracowników zmianowych. Praca zmianowa oznacza więcej infekcji i częstsze grypy. Dolegliwości fizyczne i psychiczne wynikają nie tylko z niedoboru snu - chodzi głównie o rozsynchronizowanie rozmaitych rytmów biologicznych. - Nasz organizm ma różne synchronizatory: rytm dobowy, światło i sen. Jeśli śpimy +po bożemu+ - zasypiamy wieczorem, a budzimy się rano - to nie jest ważne, czy melatonina faktycznie jest wydzielana w ciemności, wydzielanie kortyzolu zależy od zegara, a hormon wzrostu regulowany jest snem. Grunt, że wszystko dzieje się równomiernie. Jeśli jednak będziemy zasypiać o różnych porach i wstawać o różnych porach, to rytmy się rozsynchronizowują - wyjaśnia lekarz.
Dr Skalski podkreśla, że sen wyrównuje się dzięki jakości, a nie ilości: sen wyrównawczy jest bowiem głębszy, a nie dłuższy. Jeśli ktoś, np. lekarze, policjanci czy ochroniarze, ma pracę zmianową, to powinien zadbać o dobre warunki dla snu wyrównawczego. Organizm wyrównuje braki, o ile dostanie 7-8 godzin na spokojne spanie. Po taką rekompensatę nie można jednak sięgać za często. - Wydaje się, że do dwóch razy w tygodniu da się tak funkcjonować. Istotna jest jednak kwestia wieku. Na studiach mogłem zarywać kilka nocy w tygodniu. Po czterdziestym roku życia nawet jedna noc znacznie obniża moją formę - przyznaje psychiatra. W Poradni Zaburzeń Snu doktor przyjmuje pacjentów, mających problemy ze spaniem o regularnych porach. Terapia polega na tym, aby nauczyć ich mózgi włączania się i wyłączania się o stałej określonej porze. - Zmiana czasu będzie miała wpływ na terapię. Oznacza dla pacjentów konieczność przejścia przez nową naukę - niezależnie, czy człowiek cierpi na bezsenność, nadmierną senność czy zaburzenia snu - stwierdza doktor.
Zmienność trybu życia rujnuje zdrowie
Dr Skalski uważa, że rodzice mają prawo zabronić dzieciom odrabiania lekcji i uczenia się w późnych godzinach nocnych, nawet wbrew wymaganiom nauczycieli. To częsty problem nie tylko w rodzinach maturzystów i studentów, ale i ambitnych uczniów szkół podstawowych. Jak zaznacza, dzieci są bardziej wrażliwe. Długotrwała deprywacja snu i zmienność trybu życia rujnuje ich zdrowie. Wyjątkowo zapracowany człowiek dorosły może nie przespać jednej - dwóch nocy. Może to odespać, podobnie jak studenci, którzy w czasie sesji sypiają po 3 godziny. Kiedy egzaminy się kończą, wszystko wraca do normy - wyjaśnia ekspert. I mówi, że problemem są długotrwałe zmiany.
Dzieci zaczynające lekcje "rano" mają najgorzej - ocenia naukowiec. - Jest ciekawe badanie dowodzące, w ile gorszej formie fizycznej i psychicznej są dzieci chodzące na pierwszą zmianę - od tych, które chodzą na drugą zmianę. Te chodzące na pierwszą zmianę sypiają przeciętnie o 2 godziny krócej w dni robocze. W weekendy to nadrabiają, ale: są bardziej otyłe, mają wyższe ciśnienie, gorsze oceny – tłumaczy. Jego zdaniem najgorsze warunki szkoła "funduje" dzieciom, organizując tydzień według typowej pracy zmianowej. Np. tak, że we wtorki i czwartki nauka zaczyna się po południu, a w pozostałe dni - o ósmej. Dr Skalski wraz z innymi członkami Polskiego Towarzystwa Badań nad Snem (PTBS) działa na rzecz wprowadzenia w polskich szkołach zmiany - opóźnienia godziny rozpoczynania nauki. Jak tłumaczy, jeszcze kilkadziesiąt lat temu wszyscy chodzili wcześniej spać. Wtedy dzwonek na lekcję o 8.00 był uzasadniony.
- Dobranocka kończyła się o 19:20 i dziecko prędzej czy później szło spać, ponieważ nic ciekawego się nie działo: nie było internetu, smartfonów... jedynie można było poczytać przed snem. Obecnie wszystko przesunęło się na 24:00. Dorośli często chodzą później do pracy (kiedyś korki w dużych miastach były o 8, a teraz są 9-10). A dzieci chodzą do szkoły na 8:00, jak dawniej- ubolewa lekarz. Jak dodaje, 6-7 godzin snu to dla dziecka stanowczo za mało. Udowodniono, że tak krótki sen oznacza kilkanaście razy większe ryzyko otyłości, nadciśnienia, zaburzeń nerwicowych, nadpobudliwości i - jak stwierdza doktor - innych "paskudnych dolegliwości".
Różne oblicza bezsenności
Bezsenność to wspólne określenie dla problemów z zasypianiem, problemów z utrzymaniem ciągłości snu albo problemów z wczesnym budzeniem się i poczuciem niewyspania. Najczęściej bierze się ona z nadmiernego rozbudzenia organizmu. Może ono wynikać z zaburzeń lękowych, depresyjnych, choć jest też mocno związana z zaburzeniem rytmu. I nie chodzi tu o pracę nad sobą, chęci i dyscyplinę. Tego, czy jesteśmy sowami, czy skowronkami, nie da się zmienić - mówią eksperci. Zmuszanie ludzi do aktywności w porach niezgodnych z ich rytmem rujnuje życie i zdrowie.
Do poradni leczenia zaburzeń snu zgłaszają się też pacjenci sypiający po kilkanaście, a nawet 20 godzin na dobę. Takiego pacjenta – zdolnego studenta prawa, leczy dr Skalski. Student brawurowo zalicza egzaminy, jednak konieczność pisania pracy magisterskiej w stanie patologicznej senności jest wyzwaniem ponad siły. - Jedynym ratunkiem jest trening behawioralny, kilka drzemek w ciągu dnia, albo leki pobudzające, niestety w Polsce nierefundowane - mówi doktor. Lepsza dla lekarza jest sytuacja, kiedy nadmierna senność jest objawem innej choroby. Wówczas można leczyć tę chorobę i problem powoli ustaje. Jednak zawsze pozostaje dylemat moralny, co do czego dostosować: naturalny zegar do trybu życia wymuszonego przez obowiązki, czy obowiązki do możliwości organizmu.
- Kiedy ludzie dopasowują swój zegar do wymogów społecznych to nigdy nie wychodzi na zdrowie. Mam sporo pacjentek, które nie mogą zajść w ciążę, bo żyją niezgodnie z tym rytmem. Zmiana trybu życia na własny wychodzi na zdrowie. Bo można naciągnąć 2 godziny, ale 4 się nie da. To jest prosta droga do bezsenności - podsumowuje doktor.