O sprawie usłyszeć można było w „Magazynie Ekspresu Reporterów” na antenie TVN2 w reportażu Pawła Kaźmierczaka zatytułowanym „Andrzejek”. Według przedstawionej relacji, policjanci wezwani na miejsce, zakuli w kajdanki wspomnianego pana Andrzeja i zabrali go do aresztu. Nie zapytali przy tym samej pokrzywdzonej, kogo mają aresztować.
Informacja o tym, że 58-letni Andrzej D. wtargnął do mieszkania starszej kobiety, zaczął ją szarpać, grozić śmiercią, a potem ukradł napadniętej piętnaście złotych, zelektryzowała media w Wałbrzychu. Podawano, że bandyta został zatrzymany przez policję, jest w areszcie i grozi mu 12 lat więzienia. Sprawę przejęła prokuratura i postawiła mężczyźnie bardzo poważne zarzuty. – Andrzej D. oskarżony jest o popełnienie dwóch czynów – przestępstwa rozboju na szkodę 83-letniej kobiety, a także znęcanie się nad tą samą osobą – przekazał Marcin Witkowski z Prokuratury Rejonowej w Wałbrzychu.
„Nie było żadnego napadu”
Do zdarzenia doszło w jednej z kamienic w Wałbrzychu 18 stycznia w godzinach południowych. Pan Andrzej, który choruje na padaczkę, mieszka z panią Janiną od ponad 30 lat. Kobieta jest jego opiekunką. W dzień napadu zadzwoniła do pana Andrzeja, którego akurat nie było w domu, aby coś jej przyniósł. – Nigdy taka rzecz nie zaistniała. To jest absolutna pomyłka – mówi o wersji prokuratury pani Janina. – Ja do niego zadzwoniłam, on przyniósł mi konserwy – dodaje kobieta i mówi, że w zamian za przyniesione zakupy, dała panu Andrzejowi 15 złotych. – Nie napadł i nie ukradł, bo ja pieniądze dałam mu sama, z mojego portfela – tłumaczy.
Świadkiem sytuacji była przyjaciółka pani Janiny 93-letnia pani Marianna, właścicielka mieszkania, w którym miało dojść do zdarzenia. – Nie było żadnego napadu. To 15 złotych leżało na taborku, nawet niechętnie chciał je wziąć – mówi kobieta w reportażu TVP.
„Będzie się pani tłumaczyć w prokuraturze”
Pani Janina tłumaczy, że kilka minut przed przyjściem pana Andrzeja dzwoniła na policję i informowała, że młody mężczyzna, który mieszka w tej samej kamienicy, jest bardzo agresywny i żąda od nich pieniędzy. Funkcjonariusze zatrzymali jednak nie sąsiada, a pana Andrzeja. Przyjaciółka kobiety tłumaczy, że pani Janina chciała się zapytać, o co chodzi, jednak policjanci mieli odpowiedzieć, że „będzie się tłumaczyć w prokuraturze”. – Ani mnie, ani jej, nikt z policji się nie pytał, dlaczego, za co – opowiada.
Do tej pory nikt nie przesłuchał też młodego sąsiada, którego agresywne zachowanie kobieta zgłaszała na policję. W momencie tworzenia materiału, mężczyzna przebywał poza Wałbrzychem. – Przesłuchaliśmy tych świadków, którzy byli konieczni do przesłuchania, którzy zostali ujawnieni w toku postępowania. O innych świadkach nie posiadamy na chwilę obecną żadnej wiedzy – mówi Witkowski z Prokuratury.
Ataki padaczki w areszcie
W sprawę całkowicie bezinteresownie zaangażowała się adwokat Mirella Nowak, która została obrońcą pana Andrzeja. – Dwukrotnie już miał atak padaczki w areszcie – mówiła o mężczyźnie adwokat. – Można z nim nawiązać kontakt, natomiast nie może pogodzić się z tym, że przez tak długi okres czasu, jak mieszkał z panią Janiną, nagle zaistniała taka, a nie inna sytuacja. Konsekwentnie wyjaśnia, że do czynu takiego nie doszło i nigdy w stosunku do pani Janiny nie pozwoliłby sobie na takie czyny – dodała.
„Wsadzili mnie z najgorszą bandą”
Sprawą zajmuje się Sąd Rejonowy w Wałbrzychu. Po kilkudziesięciu minutach rozprawy, po tym, jak pan Andrzej przedstawił swoją wersję wydarzeń, a pani Janina ją potwierdziła, sędzia Maciej Socha wydał postanowienie o natychmiastowym zwolnieniu pana Andrzeja z aresztu. – Mnie tam w tym areszcie wsadzili z najgorszą bandą. Sami zabójcy, próby zabójstwa. Z najgorszymi bandytami mnie posadzili – mówił po wyjściu z sądu pan Andrzej. – Małą walkę wygraliśmy, czekamy aż się zakończy wojna – dodaje adwokat mężczyzny.
Czytaj też:
Policja podjęła działania ws. „sądu nad Judaszem”. Są pierwsze zarzuty