Po reformie zaplanowanej na lipiec br. w kieszeni osoby zarabiającej 2.660 złotych brutto zostanie co miesiąc dodatkowo 133 złote, czyli prawie 1,6 tys. zł rocznie. Zamiast obecnych 6,5 procent, zapłacimy wówczas tylko 1,5 proc. składki rentowej - pisze dziennik.
"To spowoduje, że pracownicy nie będą się już tak radykalnie domagać podwyżek, a i tak dodatkowe pieniądze wydadzą na zakupy, czyli pośrednio zwiększą wpływy do budżetu, choćby z tytułu VAT" - wyjaśnia "Rz" Jakub Lutyk, rzecznik Ministerstwa Finansów.
Pracodawcom wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska proponuje mniejszą, dwuprocentową obniżkę. Od stycznia za każdego zatrudnionego zapłacą 4,5 proc. wartości pensji brutto (dziś jest to 6,5 procent).
Zdaniem Gilowskiej, obniżka składki to dobra wiadomość przede wszystkim dla pracowników sfery budżetowej, którzy dostaną więcej pieniędzy na rękę. Skąd rząd chce wziąć pieniądze na sfinansowanie tak dużej obniżki? - docieka "Rz". Wicepremier zapewnia, że nie będzie z tym problemów. "Pójdą na to owoce wzrostu gospodarczego w latach 2006 i 2007" - mówi Zyta Gilowska.
Siedem punktów procentowych to jednak bardzo dużo, każdy punkt kosztuje prawie 3 mld złotych. Toteż zdaniem niektórych ekonomistów, ryzykowne jest oczekiwanie, że wzrost gospodarczy pokryje koszty reformy - odnotowuje dziennik.
pap, ss